Wykorzystujemy kolejne
tanie połączenie lotnicze z Poznania na Korfu i lecimy do Grecji na początku
maja. Mamy świadomość, że ta „zielona wyspa’ może nas zaskoczyć i możemy spędzić
deszczowy urlop nad Morzem Jońskim. Na miejscu jesteśmy ok 23. czasu lokalnego .
Autobusów już nie ma, ostatni odjeżdża o 22.30.. Być może w sezonie jest
inaczej. Teraz mamy do dyspozycji taksówki. Kierowca zawozi nas pod drzwi hotelu
w miejscowości Gouwia, w którym zarezerwowaliśmy sobie pokój przez Internet.
Temperatura powietrza nie powala, w nocy jest ok 15 stopni. Właściciel czeka na
nas w recepcji. Jest cicho i spokojnie .
Ranek budzi nas ostrym
słońcem i widokiem na bardzo … grecką okolicę. Ostatnio jeździłam głównie do
Niemiec czy Hiszpanii, a to jednak spora różnica J W Grecji, w każdej
części , w której dotychczas byłam, można zaobserwować brak troski o tzw. przestrzeń wspólną. Między hotelami, przy drogach, na przystankach radosny
bałagan. Taki urok. Al. E i tak bardzo lubię Grecją i Greków z ich spokojnym
‘Siga, siga’.
W hotelu śniadanie
skromne i jednostajne. Żeby zjeść coś dobrego i greckiego trzeba iść do
restauracji. Okazuje się, że restauracje funkcjonują zaledwie od kilku dni, o d
1. maja, a część dopiero przygotowuje się do sezonu. Sennie. Po śniadaniu
idziemy nad morze. Widok urzekający. Z brzegu zatoki, przy której mieszkamy
rozciąga się widok na najwyższy szczyt Korfu – górę
Pantokrator/Wszechwładca, Pan Wszystkiego – w ikonografii postać Jezusa
Wszechwładcy/. Na zatoce zaś , u podnóża gór, półwysep z małym
kościółkiem. Po przeciwnej stronie wyjścia z zatoki – Albania, z jej gołymi
górskimi szczytami.
Po prawej stronie plaży
pozostałości weneckiej stoczni, a za nimi – ogromna marina. Szliśmy na króciutki
spacer, taki mały rekonesans, a spędzamy tam około 3 godzin. Prace na jachtach
trwają, malowanie, szorowanie, pakowanie, po prostu przygotowanie do sezonu.
Siadamy w kafejce na pyszne frape.