Jesienny, sobotni
poranek. Ogarnęło nas rześkie wrześniowe powietrze i zapach wilgoć, gdy
stanęliśmy przed bramą Parku Sanssouci.
Ulicą przejeżdżają
wieloosobowe dorożki, wózki zaprzężone w parę koni. Pięknie brzmi rytmiczny
stukot kopyt w jednostajnym szumie przejeżdżających
samochodów.
Za chwilę wciągnie nas
ten poczdamski ogród . Za bramą znajduje się stary Pałac Sanssouci , najbardziej
charakterystyczny budynek. Każdy chyba widział słynny obrazek wielopoziomowych
tarasów przeciętych ogromnymi schodami, u zwieńczenia których
stoi żółty, parterowy pałac. Ozdobiony rzeźbami ogromnych kariatyd, z
zielonkawym dachem i ażurowymi altankami po bokach.
Nad nim wdzięcznie
obracają się ogromne skrzydła holenderskiego wiatraka. Wchodzimy do pałacu. W
kasie wita nas przesympatyczna Polka. Elektronicznego przewodnika po polsku nie
ma, więc decydujemy się na angielski i zaczynamy
zwiedzanie.
Zaczynamy od sal
reprezentacyjnych , pustych i przestronnych - błękitnej, owalnej i muzycznej.
Później przechodzimy do pokoi prywatnych – o bardziej kameralnym z natury
charakterze.