poniedziałek, 26 maja 2014

Malta - mała wyspa, dużo wrażeń

     3.maja 2014 r. lądujemy na malutkiej wysepce Malta. Witają nas bardzo silne powiewy wiatru, co bardzo czuć w momencie lądowania. Umówiliśmy się z administracja hotelu, że odbierze nas z lotniska i zawiezie do hotelu zaprzyjaźniony kierowca. Kosztowało nas to 20 EURO za całą trójkę. . George zawiózł nas na miejsce w tempie wręcz wariackim! Lewostronny ruch sprawiał, że na rondach dostawałam małego zawału. Ruch w tej części wyspy, mocno zurbanizowaną część jest bardzo dynamiczny. Wypożyczanie auta na Malcie mija się z celem.  Uważam, że autobusy zapewniają dobrą komunikację prawie na całej wyspie. Film z pobutu na Malcie
 
Mdina
      Nocleg mamy zarezerwowany w Sliemie, miasto między St Julian's – rozrywkowa część wyspy i Vallettą. Do promenady nad morzem mamy jedną przecznicę, około 200 metrów. Wzdłuż wybrzeża biegnie głowna droga i tam też mamy przystanki autobusowe. Idziemy jednak na spacer promenadą nadmorską w kierunku Valletty. Przede wszystkim chcemy coś zjeść. Natrafiamy na pastizzerię i próbujemy tego lokalnego specjału. Francuskie ciasto jest kruche i tłuste. Po zjedzeniu 3 ciasteczek , po 30 centów sztuka, jesteśmy najedzeni !
      Na Malcie wybraliśmy sobie kilka punktów do zobaczenia i zarezerwowaliśmy trochę czasu na plażowanie. Dowiedzieliśmy się jeszcze przed wylotem, że w Mdinie, dawnej stolicy wyspy w dniach 1-4.maja jest festiwal średniowieczny. Więc naturalnie pierwszym miejscem , do którego jedziemy to Mdina na zachodzie wyspy. Kupujemy w autobusie bilet tygodniowy za 6,50 EURO , bardzo dobrze zainwestowane pieniądze


       Malta Mdina Festiwal średniowiecznyW związku z festiwalem ceny biletów są obniżone o 50% Za 2 EURO mamy zwiedzanie katedry i muzeum katedralnego. Przede wszystkim jednak chodzimy po ulicach tego średniowiecznego miasta zwanego Cichym Miastem. Tego dnia jednak ciche miasto to zdecydowanie nie jest. Po ulicach maszerują zespoły bębniarzy. Widzimy przedstawienie handlu niewolnikami, pasowania na rycerza maltańskiego, tańce średniowieczne, walki rycerskie. Są też pokazy rzemiosła i narad rycerskich. Najfajniejsi są bębniarze i zespoły Włoskie pokazujące tradycyjne rzucanie flagą. Spędzamy w Mdinie większość dnia. Pogoda jest bardzo zmienna – wieje bardzo silny wiatr, który przegania po niebie chmury. Po wyjściu z miasta obchodzimy jeszcze jego mury dnem fosy. Cicho tu i spokojnie. Niewiele osób tutaj chodzi. Można zobaczyć kopuły katedry z innej perspektywy.
         Łapiemy szybko autobus do Ta Quali , do rzemieślniczego miasteczka. W niedzielne popołudnie jest tam jednak pusto i cicho. Możemy tylko z zewnątrz podziwiać mnogość warsztatów i sklepików. Przypomina mi to jak raz Czacz z jego składami staroci. Czynne jest za to muzeum lotnictwa. Dla pasjonatów gratka. Ja idę do kantyny składającej się z kilku stolików i krzesełek oraz automatów z zimnymi napojami, ciepłymi i słodyczami. Jedynym strażnikiem dobra wszelkiego jest tu zaspany kot.
         Po zwiedzaniu hangarów i zrobieniu fotek próbujemy złapać autobus do Mosty. Chcemy zobaczyć jedną z największych kopuł na świecie. Widziałam program o technice budowy tego typu budowli i cichłam ją zobaczyć na własne oczy. I tutaj natrafiliśmy na opór materii. Żaden z 4 autobusów w kierunku Mosty nie zatrzymał się, do granic wypełniony ludźmi wracającymi z Mdiny. I to jest normalne na Malcie – kierowcy nie zatrzymują się, gdy w autobusie jest komplet , a jak się zatrzymują wysadzić podróżnych to mogą nie zabrać nikogo z przestanku. Gdy już nam się znudziło obserwowanie położonej na wzgórzu Mdiny oraz startujących samolotów postanawiamy iść do Mosty pieszo, skoro tu wszędzie jest tak blisko. I tu napotykamy drugą zasadę maltańską - pewnie jest blisko, tylko trzeba znaleźć dobrą drogę. Po dłuższym spacerze, w słońcu i wietrze mamy dość . Łapiemy pierwszy lepszy autobus w przeciwnym kierunku, jedziemy na pętle przed Mdiną i tam łapiemy autobus, który zawiezie nas do Sliemy. I tym razem to my obserwujemy pełne ludzi mijane przystanki. Po powrocie zasiadamy w restauracji z widokiem na morze , a kelnerka okazuje się … Polką. Zjadamy tradycyjną maltańską pizzę , ogromną na cieniutkim pysznym cieście.
            Następny dzień mamy zarezerwowany na Vallettę, stolicę wyspy. Wsiadamy w autobus, chyba 3 z kolei, bo ruch około 10 jest spory i inne się nie zatrzymały J Wysiadamy na dworcu autobusowym tuż przy moście przez fosę, prowadzącym do starego miasta. Od razu znajdujemy się w tłumie ludzi na głównej ulicy Valletty. W planie mamy Pałac Wielkich Mistrzów, Katedra św Jana oraz ogrody Barrakka. Gdyby starczyło nam sił i środków to jeszcze odwiedzimy forty i Muzeum Wojny. Pierwsza jest katedra. Kupujemy gustowne bilety, dostajemy elektroniczny przewodnik i wchodzimy do świątyni … przepychu i bogactwa. To zupełnie niesamowite miejsce. Mniej więcej wiedziałam czego się spodziewać, ale widok przerósł moje najśmielsze wyobrażenia. Na ścianach kraty, girlandy, łańcuchy wszystko złocone, sufity pokryte malowidłami. Zamiast podłogi kolorowe płyty marmurowe. W bocznych kaplicach, fundowanych przez kolejnych Mistrzów Zakonnych alabastrowe rzeźby, ogromne malowidła, portrety. Na ołtarzu wysokie na może 2 metry lichtarze, w których stoją niebotyczne świece. Na maluczkich musiało robić to ogromne wrażenie! W osobnym pomieszczeniu , gdzie już nie wolno filmować ani fotografować stajemy z nabożną czcią przed obrazem Caravaggia. Nie znam się na sztuce, są jednak rzeczy które poruszają.

           Jestem oszołomiona, a przede mną jeszcze muzeum katedralne. Bo do katedry wchodzimy tylko kupując bilet do muzeum katedralnego, taka dziwna wiązanka …
            Po obejrzeniu bogatych , głównie związanych z kultem religijnym, zbiorów muzeum katedralnego wychodzimy na dziedziniec na tyłach katedry i zasiadamy na słońcu, żeby ochłonąć. Czy jeszcze nas coś dzisiaj jest w stanie zszokować ?
            Następny na naszej drodze jest Pałac Wielkich Mistrzów. Znów bilety po 10 EURO, do pałacu i do zbrojowni. Wchodzimy do Pałacu przez elektryczną bramkę. Dość powiedzieć, że jest to siedziba Parlamentu Malty. Udostępniona jest część pałacu, poza pomieszczeniami, które zajmują oficjele tego państwa. Informują o tym straże pilnujące dostępu . Pałac Wielkich Mistrzów wybudowany został w XV wieku , nie wygląda jednak anachronicznie. Robi wrażenie znacznie młodszego; niestarzejąca się klasyka J Stajemy pod malowidłami pałacu , między girlandami zdobiącymi ściany spoglądają z portretów Mistrzowie zakonu Maltańskiego, władcy tego państewka od 1530  do 1798 roku, kiedy to wyspę podbił Napoleon. Francuzkie rządy nie spodobały się jednak Maltańczykom i dosłownie po kilku miesiącach poprosili o pomoc Anglików. Od 1800 Malta była już angielska.
              W Zbrojowni mnogość uzbrojenia powoduje, że kręci mi się w głowie. Wszelkiego rodzaju kusze, miecze, pałasze, bagnety, piki i strzały. Nie może zabraknąć zbroi, tych paradnych i tych służących do walki. Są tez konie i jeźdźcy wyglądający zadziwiająco żywotnie. A kolekcję uzupełnia bogaty zestaw armat. Jak w tamtych czasach dźwigali te ogromne działa ?
           Kompletnie wykończeni wychodzimy na dziedziniec przed Biblioteką Narodową, na którym rozłożone są kawiarniane parasole. Idziemy na tradycyjny chleb z pastą z pomidorów, oliwek, oliwy i ziół oraz kawę i ciastko. Pyszności!
                 Zmierzamy jednak dalej w kierunku końca cypla, na którym usytuowane jest to miasto. Robi się już gorąco , zmierzamy więc do fortu Elmo, w okolicy którego znajdują się górne ogrody Barrakka. Niestety, dowiadujemy się , że Malta uzyskała środki i forty są w remoncie. Cóż robić , obok mamy wejście do Muzeum Wojny, więc kupujemy kolejny bilet (6 Euro) i wchodzimy. Muzeum mieści się w ciasnych pomieszczeniach, wewnątrz murów fortu Elmo. Na małej powierzchni nagromadzenie pamiątek po II wojnie światowej jest ogromne. Umundurowanie, wyposażenie, auta, motory a nawet samolot z podciętymi skrzydłami. Mnóstwo zdjęć i filmów wyświetlających na rozmieszczonych w różnych miejscach monitorach. Malta , w związku ze swoim strategicznym i tragicznym położeniem, była podczas wojny celem niezliczonych bombardowań. Stała przecież na szlaku okrętów między Afryką a Włochami. W muzeum jest też pamiątkowa tablica, upamiętniająca polskich żołnierzy. Ogólnie coś dla pasjonatów. 

                    W końcu w pełnym słońcu ruszamy wzdłuż murów do ogrodów Barrakka. Ten najbliższy to tak na prawdę betonowa pustynia, za to z przepięknym widokiem na morze, na zatokę oraz na forty położone po przeciwnej stronie. Po krótkim odpoczynku wchodzimy znów w zaciszne uliczki miasta i zmierzamy do drugiego punktu dolnych ogrodów Barrakka. O tyle ciekawszych, że poniżej nich znajduje się bateria dział, które codziennie o 12 i 16 „dają głos”. A właśnie dochodzi 16. Spacerujemy sobie po ogrodach, między murami i arkadami. Po salwie idziemy na ciasteczko do budki kawiarnianej. Jesteśmy już solidnie zmęczeni . Całe szczęście do przystanku mamy dosłownie kilka kroków. Na Malcie wszędzie jest ‘kilka kroków’ :)
              Wracamy do Sliemy i idziemy do restauracji na wyborne maltańskie przysmaki. Ceny są bardzo przystępne, dania ogromne. Nie wiem, czy w sezonie ceny są podobne. Jest sporo turystów, ale nie napotykamy zbyt często dużych grup czy autokarów z wysypujących się turystami. Przede wszystkim temperatury oscylujące między 18-24 stopniami nie dobijają nas , zwiedzanie miasta nie sprowadza się do poszukiwania cienia J
                Kolejny dzień mieliśmy spędzić na Gozo, ale wstajemy późnawo i stwierdzamy, że wyjazd do portu o 9:30 to jedna za późno. Więc stojąc już na przystanku obieramy sobie inny kierunek – na południe, do Marsaxllokk (czyt. marsaszlok). Żeby nie spędzić dnia tylko na obserwowaniu łódek wysiadamy po drodze w Tarxien, które to mieści się dosłownie na murami kopuły w Moście. Bardziej ‘na nosa’ niż za znakami znajdujemy drogę do neolitycznych ruin. Kupujemy bilety i znajdujemy się na otwartym placu , przemieszczając się między wykopaliskami po drewnianych platformach. W końcu jednak znajdujemy się na dole, między misternie rzeźbionymi skałami, złożonymi w pradawne świątynie i ołtarze. Nie zabawiliśmy tu długo. Wracamy na przystanek i łapiemy kolejny autobus do Marsaxlokk. Na tej trasie jest zupełnie spokojnie. Wyspa przestaje się jawić jako niekończący ciąg budynków i miast. Widzimy nawet pola, gdzieniegdzie małe winniczki, otoczone kamiennymi murkami, które osłaniają je od wiatru znad morza. Dzisiaj tego wiatru jest niewiele, cisza i łba nie urywa J Wysiadamy z autobusu, gdy widzę nabrzeże i pierwsze kolorowe łódki.
           Zatoczka jest urocza! Port jest oazą spokoju, pierwszym bardzo wakacyjnym, jakie znam, i śródziemnomorskim miejscem napotkanym podczas tego wyjazdu, do tej pory przynajmniej. W porcie, obok licznych restauracji, które rozłożyły swoje stoliki tuż nad morzem, są liczne stragany z pamiątkami i rękodziełem. Królują koszulki bawełniane po cenie 5 EURO z różnymi maltańskimi wzorami oraz serwetki, obrusy i inne koronkowe cacka. Kupujemy po korzystnych cenach koszulki z delikatnej bawełny oraz oczywiście magnesy z ‘tradycyjnym czerwonym’ rycerzem ;)

Sliema
                  Co można zjeść w takim miejscu ? Oczywiście owoce morza! Jako przystawkę dostajemy chleb z tą pyszną pomidorową pastą. Zajadamy się małymi kalmarami, rybkami, małżami, krewetkami. Jeszcze na wspomnienie czuję ten zapach i smak. Nie chce nam się stąd odjeżdżać. Siedzimy obserwując jak rybacy czyszczą sieci. Popołudnie wywabia z domów mieszkańców, przychodzą na kawę , do właścicieli straganów na pogaduszki . Wyjeżdżamy stąd późnym popołudniem z przesiadką wracamy o 18. do Sliemy.

Brak komentarzy: