Mdina |
Nocleg mamy zarezerwowany w Sliemie, miasto
między St Julian's – rozrywkowa część wyspy i Vallettą. Do promenady nad morzem
mamy jedną przecznicę, około 200 metrów. Wzdłuż wybrzeża biegnie głowna droga i
tam też mamy przystanki autobusowe. Idziemy jednak na spacer promenadą nadmorską
w kierunku Valletty. Przede wszystkim chcemy coś zjeść. Natrafiamy na
pastizzerię i próbujemy tego lokalnego specjału. Francuskie ciasto jest kruche i
tłuste. Po zjedzeniu 3 ciasteczek , po 30 centów sztuka, jesteśmy najedzeni
!
Na Malcie wybraliśmy sobie kilka punktów do zobaczenia i
zarezerwowaliśmy trochę czasu na plażowanie. Dowiedzieliśmy się jeszcze przed
wylotem, że w Mdinie, dawnej stolicy wyspy w dniach 1-4.maja jest festiwal
średniowieczny. Więc naturalnie pierwszym miejscem , do którego jedziemy to
Mdina na zachodzie wyspy. Kupujemy w autobusie bilet tygodniowy za 6,50 EURO ,
bardzo dobrze zainwestowane pieniądze
Malta Mdina Festiwal średniowiecznyW związku z festiwalem ceny biletów są obniżone o 50% Za 2 EURO mamy zwiedzanie katedry i muzeum katedralnego. Przede wszystkim jednak chodzimy po ulicach tego średniowiecznego miasta zwanego Cichym Miastem. Tego dnia jednak ciche miasto to zdecydowanie nie jest. Po ulicach maszerują zespoły bębniarzy. Widzimy przedstawienie handlu niewolnikami, pasowania na rycerza maltańskiego, tańce średniowieczne, walki rycerskie. Są też pokazy rzemiosła i narad rycerskich. Najfajniejsi są bębniarze i zespoły Włoskie pokazujące tradycyjne rzucanie flagą. Spędzamy w Mdinie większość dnia. Pogoda jest bardzo zmienna – wieje bardzo silny wiatr, który przegania po niebie chmury. Po wyjściu z miasta obchodzimy jeszcze jego mury dnem fosy. Cicho tu i spokojnie. Niewiele osób tutaj chodzi. Można zobaczyć kopuły katedry z innej perspektywy.
Łapiemy szybko autobus do Ta Quali , do rzemieślniczego miasteczka. W niedzielne popołudnie jest tam jednak pusto i cicho. Możemy tylko z zewnątrz podziwiać mnogość warsztatów i sklepików. Przypomina mi to jak raz Czacz z jego składami staroci. Czynne jest za to muzeum lotnictwa. Dla pasjonatów gratka. Ja idę do kantyny składającej się z kilku stolików i krzesełek oraz automatów z zimnymi napojami, ciepłymi i słodyczami. Jedynym strażnikiem dobra wszelkiego jest tu zaspany kot.
Po zwiedzaniu hangarów i zrobieniu fotek próbujemy złapać autobus do Mosty. Chcemy zobaczyć jedną z największych kopuł na świecie. Widziałam program o technice budowy tego typu budowli i cichłam ją zobaczyć na własne oczy. I tutaj natrafiliśmy na opór materii. Żaden z 4 autobusów w kierunku Mosty nie zatrzymał się, do granic wypełniony ludźmi wracającymi z Mdiny. I to jest normalne na Malcie – kierowcy nie zatrzymują się, gdy w autobusie jest komplet , a jak się zatrzymują wysadzić podróżnych to mogą nie zabrać nikogo z przestanku. Gdy już nam się znudziło obserwowanie położonej na wzgórzu Mdiny oraz startujących samolotów postanawiamy iść do Mosty pieszo, skoro tu wszędzie jest tak blisko. I tu napotykamy drugą zasadę maltańską - pewnie jest blisko, tylko trzeba znaleźć dobrą drogę. Po dłuższym spacerze, w słońcu i wietrze mamy dość . Łapiemy pierwszy lepszy autobus w przeciwnym kierunku, jedziemy na pętle przed Mdiną i tam łapiemy autobus, który zawiezie nas do Sliemy. I tym razem to my obserwujemy pełne ludzi mijane przystanki. Po powrocie zasiadamy w restauracji z widokiem na morze , a kelnerka okazuje się … Polką. Zjadamy tradycyjną maltańską pizzę , ogromną na cieniutkim pysznym cieście.
Jestem oszołomiona, a przede mną jeszcze muzeum katedralne. Bo do katedry wchodzimy tylko kupując bilet do muzeum katedralnego, taka dziwna wiązanka …
Po obejrzeniu bogatych , głównie związanych z kultem religijnym, zbiorów muzeum katedralnego wychodzimy na dziedziniec na tyłach katedry i zasiadamy na słońcu, żeby ochłonąć. Czy jeszcze nas coś dzisiaj jest w stanie zszokować ?
Następny na naszej drodze jest Pałac Wielkich Mistrzów. Znów bilety po 10 EURO, do pałacu i do zbrojowni. Wchodzimy do Pałacu przez elektryczną bramkę. Dość powiedzieć, że jest to siedziba Parlamentu Malty. Udostępniona jest część pałacu, poza pomieszczeniami, które zajmują oficjele tego państwa. Informują o tym straże pilnujące dostępu . Pałac Wielkich Mistrzów wybudowany został w XV wieku , nie wygląda jednak anachronicznie. Robi wrażenie znacznie młodszego; niestarzejąca się klasyka J Stajemy pod malowidłami pałacu , między girlandami zdobiącymi ściany spoglądają z portretów Mistrzowie zakonu Maltańskiego, władcy tego państewka od 1530 do 1798 roku, kiedy to wyspę podbił Napoleon. Francuzkie rządy nie spodobały się jednak Maltańczykom i dosłownie po kilku miesiącach poprosili o pomoc Anglików. Od 1800 Malta była już angielska.
Kompletnie wykończeni wychodzimy na dziedziniec przed Biblioteką Narodową, na którym rozłożone są kawiarniane parasole. Idziemy na tradycyjny chleb z pastą z pomidorów, oliwek, oliwy i ziół oraz kawę i ciastko. Pyszności!
Zmierzamy jednak dalej w kierunku końca cypla, na którym usytuowane jest to miasto. Robi się już gorąco , zmierzamy więc do fortu Elmo, w okolicy którego znajdują się górne ogrody Barrakka. Niestety, dowiadujemy się , że Malta uzyskała środki i forty są w remoncie. Cóż robić , obok mamy wejście do Muzeum Wojny, więc kupujemy kolejny bilet (6 Euro) i wchodzimy. Muzeum mieści się w ciasnych pomieszczeniach, wewnątrz murów fortu Elmo. Na małej powierzchni nagromadzenie pamiątek po II wojnie światowej jest ogromne. Umundurowanie, wyposażenie, auta, motory a nawet samolot z podciętymi skrzydłami. Mnóstwo zdjęć i filmów wyświetlających na rozmieszczonych w różnych miejscach monitorach. Malta , w związku ze swoim strategicznym i tragicznym położeniem, była podczas wojny celem niezliczonych bombardowań. Stała przecież na szlaku okrętów między Afryką a Włochami. W muzeum jest też pamiątkowa tablica, upamiętniająca polskich żołnierzy. Ogólnie coś dla pasjonatów.
Wracamy do Sliemy i idziemy do restauracji na wyborne maltańskie przysmaki. Ceny są bardzo przystępne, dania ogromne. Nie wiem, czy w sezonie ceny są podobne. Jest sporo turystów, ale nie napotykamy zbyt często dużych grup czy autokarów z wysypujących się turystami. Przede wszystkim temperatury oscylujące między 18-24 stopniami nie dobijają nas , zwiedzanie miasta nie sprowadza się do poszukiwania cienia J
Kolejny dzień mieliśmy spędzić na Gozo, ale wstajemy późnawo i stwierdzamy, że wyjazd do portu o 9:30 to jedna za późno. Więc stojąc już na przystanku obieramy sobie inny kierunek – na południe, do Marsaxllokk (czyt. marsaszlok). Żeby nie spędzić dnia tylko na obserwowaniu łódek wysiadamy po drodze w Tarxien, które to mieści się dosłownie na murami kopuły w Moście. Bardziej ‘na nosa’ niż za znakami znajdujemy drogę do neolitycznych ruin. Kupujemy bilety i znajdujemy się na otwartym placu , przemieszczając się między wykopaliskami po drewnianych platformach. W końcu jednak znajdujemy się na dole, między misternie rzeźbionymi skałami, złożonymi w pradawne świątynie i ołtarze. Nie zabawiliśmy tu długo. Wracamy na przystanek i łapiemy kolejny autobus do Marsaxlokk. Na tej trasie jest zupełnie spokojnie. Wyspa przestaje się jawić jako niekończący ciąg budynków i miast. Widzimy nawet pola, gdzieniegdzie małe winniczki, otoczone kamiennymi murkami, które osłaniają je od wiatru znad morza. Dzisiaj tego wiatru jest niewiele, cisza i łba nie urywa J Wysiadamy z autobusu, gdy widzę nabrzeże i pierwsze kolorowe łódki.
Sliema |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz