piątek, 14 lutego 2014

Kreta - w lipcu przez Samarię

Najważniejsze !
Koniecznie zabierzcie pełne buty, najważniejsze , żeby okrywały palce. Twarda podeszwa mile widziana. Wąwóz jest bardzo kamienisty. Po 14 km marszu  w sandałkach lub tenisówkach ból stóp musi być ogromny.
Punkt drugi - nakrycie głowy. Zacienienie jest niewielkie,a słońce jest tu bezwzględne dla odkrytych głów i ...nosów :) 
I napoje.  Można je w kilku punktach na trasie uzupełnić w ujęciach wody-źródełkach.


Jak wiemy są lepsze miesiące na zwiedzanie basenu Morza Śródziemnego niż lato. A już na pewno są lepsze miesiące na chodzenie tam po górach niż lipiec. Ale co tam! Gdy już zdecydujecie się, będąc na Krecie, na wędrówkę przez Samarię, to na pewno się nie zawiedziecie. Tak naprawdę nie jest to bezpieczne, przekonaliśmy się już podczas dojazdu na start do Xyloskalo - przy drodze znaleźliśmy nieprzytomną kobietę, z butelką wody obok siebie. Kobieta co chwilę traciła świadomość. Odwodnienie spowodowane


wysiłkiem może być śmiertelną pułapką. Wezwano pogotowie.
Docieramy na miejsce. Jest 7. rano. Zapach kawy o poranku ! W tym urokliwym miejscu czas na małe śniadanie w kafeterii .

Przewodniczka rozdaje nam bilety, mapki i instruuje, co mamy robić, a czego nie robić. Czeka nas 14 km trasa przez wąwóz Samaria. Po drodze są ujęcia wody, gdzie można uzupełnić zapasy. Są toalety oraz, co jakiś czas punkty medyczne, które łatwo poznać po … osiołku. Ratownicy bowiem nie mogą korzystać tutaj z innych środków transportu poszkodowanych, jak tylko te sympatyczne zwierzątka. Uwaga na ogień, w wąwozie jest tak sucho, że każdy niedopałek może być przyczyną tragedii. Przewodnicy ruszają jakiś czas później i ewentualnie można się do nich zgłaszać , gdyby coś się działo. Mamy zameldować się ok. 14. na dole w Agia Roumeli, we wskazanej restauracji. 
 I można powiedzieć, że od tej chwili mamy czas wolny . :-)

Wychodzimy na ocieniony taras przed kafeterią. Przed nami ogromna biała góra. W końcu jesteśmy w Górach Białych. Kawałek dalej stoi drewniana budka, w której podajemy do sprawdzenia bilety i wchodzimy na szlak. Czy można się tu zgubić przypadkowo ? Nie, nie można. Żeby się zgubić trzeba po prostu wybrać jakąś boczną odnogę wąwozu,zamiast głównego szlaku, którego nie można z niczym pomylić. Nie ma  tłumów turystów, każdy idzie swoim tempem i grupa po prostu szybko się rozchodzi.
       Pierwsze 4 km to zejście na dno wąwozu. Pierwszy taras - spojrzenie na góry i w głąb wąwozu, przed nami osnute  poranną mgiełką góry. Słońce jeszcze nie grzeje mocno. Powietrze przesycone zapachem  drzew iglastych.

Schodzimy kamienną ścieżką i. Od przepaści oddzielają nas drewniane poręcze. Biała góra, którą podziwialiśmy przy wejściu wyrasta teraz coraz wyżej nad naszymi głowami. Jedni spieszą w dół, inni robią zdjęcia, pozostali równym krokiem schodzą . My jak zwykle –zatrzymujemy się na długo w każdym ciekawszym widokowo miejscu, robimy zdjęcia . Mijamy pierwszy posterunek z pomocą medyczną. Ludzi nie widać, stoi tylko osiołek obok prowizorycznego kamiennego budyneczku, w którym widać zwoje węży strażackich. Mogę sobie tylko wyobrazić, że pożar momentalne objąłby ten teren; wszędzie leży wysuszone igliwie i szyszki, na części szlaku są drewniane balustradki. Wszystko suche jak pieprz.
Zejście kończy się po 4 km w korycie rzeczki. Zimna , krystaliczna woda sączy się między białymi skałami. Krawędzie wąwozu, wyszlifowane wodą, są znacznie wyżej niż obecne lustro wody. Można sobie tylko wyobrazić, że zimą, która cechuje się na Krecie silnymi wiatrami i obfitymi opadami deszczu, woda spływa tu wartkim strumieniem. Wejście do Samarii jest możliwe od 1.maja do 15. października .
Teraz na brzegach rzeki kwitną oleandry, a wzdłuż nurtu jest jeszcze sporo miejsca na ścieżki turystyczne. Powietrze jest wilgotniejsze niż na nasłonecznionym stoku, którym schodziliśmy.
Wkrótce dochodzimy do pierwszego przystanku – kamiennej kapliczki św. Mikołaja (Agios Nicolaos). Otoczona różowymi oleandrami i wysokimi cyprysami jest miłym miejscem odpoczynku. Spotykamy tu kilka osób, jedni siedzą na ławkach pod drzewami, inni odwiedzają kapliczkę.Nie czujemy jeszcze zmęczenia, więc idziemy dalej. Słońce jest już wyżej i więcej promieni dociera na dno wąwozu. Momentami daje nam się mocno we znaki. Gdy dochodzimy do wioski Samaria jest już całkiem ciepło. Przechodzimy przez drewniany most i znajdujemy się w kamiennym świecie ruin starej wioski. Sporo turystów siedzi na murkach , pod drzewami. W jednym z domów jest kolejny posterunek strażników leśnych. Siedzi ich tu kilku. Późnym popołudniem pójdą pewnie w dół zgarniając niedobitków ze szlaku.

W wiosce niespodzianka – kozy Kri-kri. Odważniejszy kozioł podchodzi do ludzi i żebrze o jedzenie. O dziwo woli chleb niż jabłka. Ma niesamowite oczy ze źrenica jak  kreski. Jemy drugie śniadanie w tym nietypowym towarzystwie  Nie chce się ruszać z tego miejsca. Patrząc na pozostałości miejscowości trudno uwierzyć, że kiedyś był to prężny ośrodek, z tartakami , warsztatami tkackimi . Podobno dopiero w latach 60tych XX wieku odeszli stąd ostatni mieszkańcy.

Słońce już praży, a tu tak przyjemnie w cieniu drzew oliwnych. Trudno się ruszyć, ale czas goni. Dalej wąwóz zaczyna się zwężać. Zmieniają się jego kolory. Ściany wznoszą się coraz wyżej. Szlak, po którym idziemy stał się bardzo kamienisty, trzeba uważać i patrzeć pod stopy. Początkowo uważałam, że zabieranie półbutów było przesadą, że wystarczyłyby tenisówki. Teraz chwalę ten wybór. Osłonięte palce i dość gruba podeszwa chronią mnie od urazów. Nie da się uniknąć potknięć o kamienie . A po 10 km po głazach zaczynam odczuwać na stopach nacisk każdego nadepniętego kamienia.

 

Nagle wąwóz jakby zamykał się przed nami. Zakręca gwałtownie i otwiera się za zakrętem . znajduje się w innym świecie . Znów płynie woda, a nad nią, wyżłobione w piękne wzory, wznoszą się białe skalne ściany. Za chwile do białego dołącza kolor żółty, szary, czerwony. To jedno z ciekawszych miejsc na szlaku. Bardzo żałuje, że nie odwiedzamy go rano lub późnym popołudniem. Wyobrażam sobie, że w  innym świetle kolory są bardziej intensywne.

Robi nam się gorąco. Od strony południowej uderza w nas powiew ciepłego wiatru. Czujemy, że zbliżamy się do końca naszej wycieczki. Jeszcze chwila i przed nami potężne Żelazne Wrota. Przechodzimy przez to magiczne przejście po drewnianych kładkach nad strumieniem. Teraz już mocno wieje od morza. Jeszcze chwila i kamienna bramka wyjściowa.
Pijemy świeżo wyciskany sok pomarańczowy  z lodem. Daje przyjemne orzeźwienie. Siedzimy  w cieniu słuchając szumu rzeki gdzieś pod nami.  Do plaży mamy jeszcze 2 km po asfalcie w nieosłoniętym terenie. Można podjechać stąd busem, ale uznajemy, że skoro przeszliśmy całą Samarię, to poddać się na ostatnich metrach nie wypada :-)
Jest ok. 12. Ten kawałek drogi na obolałych stopach , w upale , to prawdziwa katorga. Cały czas powtarzamy sobie – byle do morza, byle do morza! Widzimy je, połyskuje błękitem na końcu naszej drogi, kusi obietnicą chłodnej kąpieli. Dochodzimy do Agia Roumeli. Mała urocza miejscowość przy, częściowo czarnej, częściowo kamienistej , plaży , z mała przystanią dla promów. Kilka  kafeterii  i  pensjonatów przy plaży. Bardzo różnic się to od kurortów północnego wybrzeża. Plaża otoczna  wysokimi stokami suchych gór. Scena żywcem wyjęta z Greka Zorby.
Od razu biegniemy do wody. Jest zadziwiająco zimna! Ale po przegrzaniu w wąwozie pragniemy tego chłodu. Dno opada dość stromo i kilka metrów od brzegu jest głęboko.  Odświeżeni odrobinę idziemy na musakę i popijamy zimnym piwem. Rozkosz! Piwo greckiej jest znacznie słabsze od naszych piw, ale bardzo dobre w smaku. A musaka w kamionkowym naczyniu jest pyszna i tak syta, że ja nie daję rady zjeść całej porcji.
Najedzeni, idziemy na piaszczystą czarną plażę. No dobrze, nie idziemy -skaczemy szybko do drewnianych podestów rozłożonych wzdłuż i w poprzek plaży . Piasek jest bowiem ciemny , a więc bardzo mocno się nagrzewa. Rzucamy plecaki i znów wchodzimy do krystalicznego i  zimnego morza. Morze Libijskie jest chłodne.

 Pływają pod nami spore okazy ryb. Moczymy się tutaj długo , z ogromną przyjemnością. Na plaży i tak nie da się wytrzymać. Czarny piasek ma chyba ze 100 stopni.
Idziemy do tawerny, pod baldachim ze splątanych gałęzi winogron. Pijemy zimne piwo, patrzymy na morze i czekamy na prom, który tradycyjnie spóźniony wyłania się w końcu zza wyspy. Wchodzimy na statek, na  górny pokład. A potem, trochę podziwiając południową, suchą, dziką i bezludną stronę Krety, trochę drzemiąc płyniemy do Chora Sfakion. Tam już czekają autokary, które szybko zawiozą nas do hoteli. To był piękny i męczący dzień na Krecie.
Wycieczki do Samarii organizuje każde lokalne biuro podróży. Wówczas nie trzeba martwić się o transport , zwłaszcza po przejściu wąwozu, gdy jesteśmy już bardzo zmęczeni.

Brak komentarzy: