Hotel
w Santa Ponca jest wysokim blokiem. Miejscowość pełna jest takich dużych hoteli
, które wyrosły w otoczeniu dużej, nadmorskiej zatoki. Widok z balkonu mamy na
morze, oddalone od nas o ok. 300 metrów. Na dziedzińcu hotelu jest basen,
oblegany przez angielskich turystów.
My
wolimy korzystać z piaszczystej plaży i spacerów brzegiem
zatoki.I z wycieczek w głąb wyspy. Kolejny dzień to wycieczka do Soller i Porto Soller. Jedziemy w kierunku południowym. Wybieramy przejazd płatnym , 4.kilometrowym , tunelem przez góry. Jest alternatywna droga przez góry, ma kilkanaście kilometrów długości.
Soller jest położony w dolinie między wysokimi , skalistymi szczytami.
Parkujemy samochód w wąskiej uliczce i idziemy na spacer na główny plac miasteczka. Plac jest zastawiony kawiarnianymi stolikami. Na południowej stronie mamy piękną katedrę. Przed nią rosną drzewka pomarańczowe. Poza tym na placu są ciekawie formowane platanowce. Przy fontannie wylądowało małe stadko gołębi.
A my czekamy na atrakcje tego miasta – drewniany tramwaj, który za chwile wyłania się zza murów katedry i powoli sunie przez środek placu w dół. Dalej jego trasa wiedzie do Porto Soller. Wąskimi uliczkami idziemy wzdłuż trasy tramwaju, na dworzec kolejowy. Stąd można dojechać do Palmy zabytkowym pociągiem. Ta kolej to jedna z największych atrakcji Majorki.
My z niej nie skorzystamy. Jedziemy samochodem do Porto Soller i zakochujemy się w tym miejscu. To duża , głęboko wcięta zatoka, amfiteatralnie położonymi hotelami i pensjonatami. Po prawej port i marina. Na wprost widać u wejścia do zatoki biały budynek latarnii morskiej.
Dojeżdża dzwoniąc tramwaj z Soller. Idziemy promenadą, na której mijamy liczne rzeźby. W marinie nie możemy oderwać wzroku od luksusowych jachtów. Zmęczeni siadamy w kawiarni na brzegu morza . Zamawiamy kawę i ciastka. Delektujemy się smakiem i widokiem.
Jeszcze pospacerujemy uliczkami w pobliżu małego zabytkowego kościółka, gdy trafimy do … warzywniaka. Zaprowadzi nas tam nos i skrzynki pomarańczy. Ładne te owoce nie są, ale w taki ciepły dzień dobrze się ochłodzić cytrusem. Gdy je rozkrawamy … smak, zapach, soczystość! Takich dobrych owoców jeszcze nie jadłam. Wsuwamy wszystko w trybie ekspresowym.
Wracamy do hotelu i idziemy na ‘naszą ‘ plażę. Wstępujemy do restauracji na paelle (czyt. paeja). Kelner dwa razy pyta czy na pewno ją chcemy i czy wiemy, ze trzeba na nią poczekać minimum 20 minut ? ;) Śmiejemy się, że jesteśmy świadomi. Cóż, wokół sami Anglicy nad frytkami, więc nasze zamówienie zakrawało na ekstrawagancję. J Warto poczekać – smak ryżu z owocami morza doskonały, jedyny w swoim rodzaju. Jak na razie nie jadłam dwóch takich samych paelli .
W sklepiku obok kupujemy siatkę pomarańczy, tych doskonałych w swojej brzydocie miejscowych delikatesów J Jeszcze truskawki po 1 EURO za kilogram (w kwietniu!) i miejscowe białe wino. Delektujemy się tymi specjałami na balkonie naszego pokoju wieczorem, gdy miasto mieni się światłami i neonami dyskotek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz