Ostatni dzień na
Majorce zaczął się pięknie. Postanowiliśmy zobaczyć Palmę,
chociaż nie przepadamy za chodzeniem po miastach, dużych miastach.
Ulice nie wyglądały tak, jak w dniu przylotu – duży ruch taki
sam jak w każdym innym dużym europejskim mieście. Niezawodny był
parking podziemny naprzeciw katedry-tutaj były wolne miejsca.
Promenada i okolice katedry także się zmieniły – wszędzie
tłumy ludzi i przebierańców, z którymi można zrobić sobie
zdjęcie za kilka euro.
Przespacerowaliśmy
się wokół katedry i zamku królewskiego. Okazało się, że
rodzina królewska jest na miejscu, więc ilość straży zwiększono.
Chcąc uniknąć tłumów poszliśmy na spacer wąskimi uliczkami.
Trafiliśmy w okolice arabskich łaźni i wróciliśmy na nabrzeże.
Wróciliśmy na główna ulicę i postanowiliśmy usiąść na kawę
w ogórku pod platanami. Kawiarenki, ogródki, place i nabrzeża
wręcz zapraszają do posiedzenia i delektowania się , jeśli nie
kawą to na pewno widokiem wokół. Niespieszny ruch pieszy, niewielu
gości powodował, że kelnerzy i właściciele knajpek stali i
rozmawiali. Głównie o piłce nożnej. Nie znam hiszpańskiego, ale
nazwy Real, Barcelona i Ronaldo zna każdy. Uroczo i miło, ale
pogoda zaczyna się psuć.
W drodze powrotnej
wstępujemy do Marinellalnd. Nie polecam tej atrakcji. Jest to
niewielkie miejsce, z kilkoma wybiegami i akwariami z rybkami i
pingwinami oraz kilkoma klatkami z ptakami. Właściciele chyba
chcieli zrobić coś podobnego jak Loro Park na Teneryfie, ale
zabrakło im rozmachu.
Czekając od pokazu papug do pokazu delfinów 1,5 godziny wynudziliśmy się. Pokaz lwów morskich i delfinów zrekompensował nam to. Bawiliśmy się świetnie.
Czekając od pokazu papug do pokazu delfinów 1,5 godziny wynudziliśmy się. Pokaz lwów morskich i delfinów zrekompensował nam to. Bawiliśmy się świetnie.
Jednak temperatura
zaczęła spadać ; znad gór zaczęły opadać deszczowe chmury. Gdy
wracaliśmy do hotelu popołudniu po słońcu nie było śladu.
Poszliśmy na spacer w poszukiwaniu … pomarańczy. Trafiliśmy do
supermarketu, gdzie zachwyciło mnie … stoisko rybne oraz owoce
morza. Ogromne, kolorowe i pachnące morzem. W lodzie piętrzyły
się srebrne ryby, różowe krewetki, białe kalmary, stosy małż i
ślimaków. Przypomniały mi się przepisy na potrawy kuchni
śródziemnomorskiej. Tutaj nie byłoby problemu ze składnikami do
tych dań.
Wróciliśmy do
hotelu ok. 19 , deszcz zaczął już padać. Po chwili rozpętała
się ulewa i nie zelżała aż do naszego wylotu następnego dnia o
7. Musieliśmy wyjechać wcześniej, bo trzeba uwzględnić czas na
zwrot wypożyczonego samochodu. To bardzo wygodne – przylatujesz,
bierzesz samochód, Po tygodniu oddajesz - wsiadasz w samolot i do
domu.
Na lotnisku w
Palmie skrupulatnie sprawdzano, czy wymiary bagażu pasują do
wymaganych gabarytów i mieszczą się w metalowej klatce przy
stoisku Ryanair. Było nawet zabawnie. Niektórym przybyło nagle
kilka kilogramów w pasie, inni natomiast nagle gwałtownie zmarzli i
zakładali na siebie co tam w walizkach nadprogramowego mieli. Pod
tym względem na Ławicy panowała zupełna beztroska.Skończył się nasz tygodniowy pobyt na Majorce. Przed sezonem to bardzo fajne miejsce, przyjazne cenowo, niezbyt głośne i niezatłoczone.
Migawki z Majorki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz