czwartek, 6 lutego 2014

Majorka – Alaro – restauracja Es Verger - jagnięcina prosto z pieca

Kolejnego dnia opuszczamy uroczy apartament w hotelu Largo i wracamy na południe. Po drodze mamy w planach odwiedzić miasteczko Alaro, a konkretnie ruiny zamku na szczycie góry nad miastem.
Oraz restaurację Es Ve rger, którą w swoim programie polecał Rick Stein.


Pogoda piękna. W głębi wyspy nie odczuwa się powiewów wiatru, więc jest bardzo ciepło jak na początek kwietnia , ok 25 stopni.

W połowie drogi między Alcudią a Palma de Mallorka odbijamy na zachód. Z autostrady widać charakterystyczne bliźniacze góry, położone po dwóch stronach drogi.
W sennym miasteczku odnajdujemy kierunkowskazy do Castello . Droga z szerokiej asfaltowej ulicy, zaczyna się zwężać do asfaltowej drogi między kamiennymi murami, otaczającymi wiejskie hacjendy. A w końcu lądujemy na szutrówce, która zaczyna piąć się w górę , między drzewkami oliwnymi. W końcu robi się tak nieciekawie, ze postanawiamy zostawić samochód i iść pieszo. Ale wtedy dojeżdżamy do znaku – parking 800 metrów. Patrząc na budynki, gdzieś wysoko nad nami zastanawiam się, czy nie chodzi o 800 metrów w pionie J W każdym razie ruszamy dalej przytulając się autem do ściany wzgórza. Do mijania służą wąskie półeczki albo wydrążone w stoku, albo doklejone do drogi od strony zewnętrznej. Za każdym razem, gdy widzę samochód zbliżający się z przeciwka – truchleję. Jednak kierowcy czekają aż przejedziemy. Tak somo zrobiliśmy jak my zjeżdżaliśmy z góry.

W końcu z dusza na ramieniu lądujemy na parkingu przed restauracją Es Verger. To tak naprawdę stara stodoła lub obora przerobiona na przestronną restauracje. Najpierw jednak chcemy wejść na widoczną przed nami górę i zobaczyć z bliska mury, które majaczą nam teraz gdzieś na szczycie. Najpierw drogą ,a potem po kamiennych schodkach wchodzimy na górę. Zajmuje nam to dobrą godzinę, zanim wylądujemy na dolnym dziedzińcu, a raczej placyku, który pewnie kiedyś był dolnym dziedzińcem zamku. Poza bramą wejściową i pozostałością muru jakiejś baszty nic tu nie ma. Błąd – jest trawiasta łączka i … 300 metrów w dole oliwkowy gaj. A przed nami widok na najwyższe szczyty Majorki. Widok cudowny, spokój i swoboda. Jak sobie ktoś życzy może nawet spaść z tego urwiska, nie ma żadnych rurek, płotków, linek i innych ograniczeń.
Jeszcze 15 minut podejścia i dochodzimy na szczyt. Jest tu mały kościółek i inne zrekonstruowane budynki. Jest też mały barek i dużo miejsca, żeby podziwiać krajobraz Majorki z góry.

W coraz większym upale schodzimy na dół. W planach mamy pyszną jagnięcinę z owiec pasacych się na tym wzgórzu, przygotowaną w tradycyjnym piecu opalanym drewnem. Gdy przekraczamy próg chłodnego budynku od razu otacza nas gwar . Kelnerka wskazuje nam trzy wolne miejsca na końcu długiego stołu. Siadamy, radośnie witani przez grupę niemieckich turystów oraz hiszpańską parę . Uczymy się razem ze wszystkimi nazw hiszpańskich potraw, win oraz placków. Dziewczyna sugeruje nam czego warto spróbować. Nawet mi przypominają się pojedyncze niemieckie słówka i trochę rozumiem o czym rozmawiają przy stole inni.
Danie jest duże i bardzo dobre ! Jagnięcina , chyba przez sposób chowu zwierząt, jest pachnąc ziołami, pyszna, krucha, ciemna w kolorze. Do tego warzywa i czego można chcieć więcej. Jest pora obiadowa więc w restauracji robi się tłoczno. Córka bierze jeszcze jakiś słodki placek z dużą ilością cukru pudru. Wszyscy komentują , czy dobre, czym pachnie i też zamawiają słodycze J

Późnym popołudniem zadowoleni wsiadamy do auta i z górki na pazurki , drogą którą przyjechaliśmy, wracamy do autostrady i jedziemy w kierunku stolicy wyspy.
Nocleg mamy zamówiony w Santa Ponca, mieście turystycznym w pobliżu Palmy de Mallorca.
Migawki z Majorki

Brak komentarzy: