wtorek, 4 marca 2014

Rodos - wieczór na jednej z dzikich plaż

     Nadal nie napisałam, czy udało nam się zgubić na wyspie Rodos. Otóż udało nam się zgubić turystów jednego dnia aż 3 razy :)
        Pierwszy raz - gdy o 9 rano szliśmy ulicami miasteczka Aechangelos. To największe miasto na wyspie utrzymujące się nadal głównie z rolnictwa. Leży przy drodze między Lindos a Rodos. Po co tam pojechaliśmy? Po to by zobaczyć nie skażone turystką miasto. W tawernach siedzą sobie starsi i młodsi mieszkańcy, na ulicach trudno przejść wśród wszędobylskich skuterów, sprzedawcy z wnętrza sklepów pokrzykiwali na znajomych na ulicach, młodzież wyglądała jakby dopiero wracała z nocnej imprezy. Stanowliśmy chyba rozrywkę dla tubylców. Na pewno dziwili się, co robią turyści w tym miejscu :)
       
W panoramie Archangelos rzucją się w oczy dwie budowle - koronkowa dzwonnica kościoła oraz położony na wzgórzu zamek joanitów. W zasadzie jego pozostałość, poza murami nie ma tam nic do oglądania. Za to na murach bieleje ogromny napis OXI (Nie ) wymalowany za czasów dyktatury wojskowej.

 I oczywiście podziwiałam piękną mozaikę z białych i czarnych otoczaków, z których słyną wyspy greckie.

 
 
Kolejnym miejscem, które nie jest turystyczną mekką i poza nami spotkalismy tam jeszcze może z sześć osób, to Epta Piges - Siedem Źródeł.  Co w tym miejscu jest fajnego? Spceruje się przez las do strumyka, a potem , jeśli macie odwagę to dwustu metrowym tunelem, brodząc po kostki w zimnej wodzie, przechodzi się na drugą stronę wzgórza. Po drugiej stronie jest staw z zaporą i kaskadą. Strumień nie wysycha, mimo upalnego lata. Wraca się okrężną drogą, bo tunel jest jednokierunkowy - za wąski by mogły się w nim minąć dwie osoby. Będąc w połowie przejścia, gdy ogarnęły mnie już totalne ciemności, a wyjście wydawało się maleńką  plamą przez głowę przeleciała mi myśl          "Na Rodos bywają trzęsienia ziemi !"  Nie muszę pisać, że tempo moje wzrosło, a przyjemność z pobytu w chłodnym wnętrzu spadła :)
 


 
Jedną z atrakcji wyspy jest Prassonisi.  To wietrzny cypel na południu wyspy, spotykają się tu wody Morza Egejskiego i Śródziemnego. To raj dla miłośników sportów z żaglem. Można napatrzeć się na skaczących na falach , na prujących fale na deskach, można samemu z tego skorzystać.
        Ja wybrałam coś innego. Gdy jechaliśmy w kierunku Prassonisi  zauważyłam, że skończyła się cywilizacja. I to nie ta z infrastrukturą turystyczną. Skończyły się yakże małe greckie domki, nawet altanki czy inne budyneczki. Pusto, a dołem ciągnie się piaszczysta , absolutnie pusta plaża. No i po co gdzieś gnać, jak to aż prosi się o skorzystanie. Zatrzymujemy samochód na szerokim poboczu i schodzimy w dół, na plażę. Słońce jest nisko, wyspa nabiera ciekawych, nasyconych barw. Widać lekko skręcającą linię wybrzeża, przez to gdzieś w oddali widzimy miasta i miasteczka i wijąca się serpentynę drogi. Jesteśmy sami na tej obleganej przez turystów wyspie. Patrzymy w kierunku południowych i tam nie ma nic, poza ciągnącą się kilometrami pustką. Wejście do morza jest płytkie i piaszczyste. Zanurzamy się w zadziwiająco chłodnej wodzie, dajemy się oblewać małym falom. Odpoczywamy po tym dniu pełnym wrażeń, spędzonym na ulicach miasta Rodos, w porcie Mandraki, w termach Kalithea.
               I to było nasze trzecie odludne miejsce na Rodos w tym dniu.

Brak komentarzy: