poniedziałek, 17 marca 2014

Granada - Alhambra i Albaicin


Wieczorem sprawdziliśmy, którymi ulicami pójdziemy do Alhambry i o której musimy wyjść , więc rano byliśmy gotowi przed 8 . Ruszyliśmy uśpionymi, sobotnimi ulicami w kierunku starego miasta. Minęliśmy z prawej katedrę i na przeciw pomnika Izabeli na placu Izabeli poszliśmy na kawę i croissanta.
Mój krótki film z Granady
I tak dobrze zaczął się nasz dzień w Granadzie. Przejście przez park do wejścia do Alhambry o 8 rano to feria zapachów, światłocieni i szumów. Zewsząd dobiega dźwięk spadającej lub sączącej się wody. Zieleń jest wszechogarniająca, chłodna wilgoć odświeżająca. Chwile poczekaliśmy


na odbiór biletów w punkcie dla biur podróży. Dobrze jest zamówić sobie bilet przez Internet i przyjść wcześnie, także wtedy gdy biletów nie mamy. Im później – kolejka przed kasami wydłuża się. Wejścia są rano – od 8 do 14 , i druga tura – od 14. Bilety na wejścia do pałaców są wydawane na konkretną godzinę i lepiej tam wówczas być. Co godzinę wchodzi inna grupa.

Do ogrodów Alhambry wchodziliśmy przed 9 i na zmianę wydawało nam się to dużo czasu i mało. Wejście do pałacu mieliśmy na 12. I przez 3 godziny, które mieliśmy w zasadzie nie usiedliśmy. Krążyliśmy po ogrodach, wśród żywopłotów i zakamarków , wśród budynków, fontann, patio i krużganków, wśród rzeźb i wież. W końcu wyszliśmy na plac przed pałacem Karola. Sam pałac Karola jest olbrzymi i wygląda jak Koloseum, a może trochę jak arena do walki byków. Zupełnie odmienny i dziwny w tym mauretańskim otoczeniu.

Tutaj dopiero usiedliśmy , zjedliśmy kanapki, napiliśmy się wody. Ludzi zaczęło się zbierać coraz więcej , a upał wzrastał. Punkt 12 wpuszczona nas do pałaców i .. i oszaleliśmy. Ja znów jak kiedyś biegałam nieprzytomna z aparatem. Tyle miejsc tyle widoków tyle odmienności. Na dziedzińcu z regularnymi nasadzeniami i fontanną i drzewkami pomarańczy popłynęły mi łzy. Piękno może wzruszać. Na te wszystkie wspaniałości jest tylko godzina czasu.

Uwaga ode mnie – Alhambra, Granada jest stosunkowo tania – jak kupować upominki i pamiątki to tylko w Granadzie, nawet w samej Alhambrze ceny są bardzo przystępne. Nigdzie jedzenie nie było tak tanie, ceramiczne kafelki, tapas czy obiad nie miały tak niskiej ceny.

Wyszłam z pałaców oszołomiona i zmęczona. Jeszcze chodziliśmy po ogrodach, jeszcze podziwiałam krużganki z wodą, ale robiło się coraz cieplej i coraz tęskniej z twierdzy Alhambra spoglądaliśmy na Albacin. Z Albacinu, placu Św Mikołaja dobiegała nas co chwilę muzyka na żywo.

Po 14. Wychodziliśmy z Alhambry w kierunku centrum Granadany. Wąskimi uliczkami udaliśmy się w górę Albacinu, dawnej cygańskiej dzielnicy. Dotarliśmy na górę po niemałych trudach. Nie da się w wąskich uliczkach łatwo odnaleźć placu Mikołaja. Zwłaszcza w godzinach sjesty, gdy panuje cisza i jedyni napotkani to turyści, tak samo zagubieni jak my.

W końcu zasiadamy na murkach przed kościołem, oglądamy Alhambrę. Jest ogromna, a gdy słońce chowa się za chmury widzę tło tej twierdzy – góry Sierra Newada. Pokryte śniegiem 3 tysięczne szczyty na południu Hiszpanii. Kontrast i piękno. Ale tutaj nie ma za dużo miejsc, gdzie serwują jedzenie, a my jesteśmy bardzo głodni po tylu godzinach chodzenia.

Zbiegamy na dół, do miasta. A tam ogromny hałas i grupy kolorowo rozebranych ludzi. Wiadomo weekend. W końcu znajdujemy restaurację i idziemy na spory obiad. Gdy siedzimy w środku wydaje mi się, że jest ciemno. Ale zanim usiedliśmy przeszliśmy przez zakręty w głąb sali, więc może jesteśmy na jakimś podwórzu, stąd ta ciemność. Gdy po godzinie opuszczamy restaurację ulice spływają deszczem. Musiało mocno padać. Zanim wyjdzie słońce trafimy jeszcze do baru tapas. Do małego kieliszka piwa podano nam chleb z oliwą, szynką i papryczkami. Pyszne!

Szukamy na uliczkach prezentów dla Ewy, kolczyków jak sobie życzyła, i wchodzimy znów na górę. Idziemy do baru i siedzimy tam dość długo, bo obok na żywo grają na gitarach i śpiewają. Widok na Alhambrę, dzieci ubrane w stroje do flamenco, muzyka na żywo…

Zbliża się godzina 18. Czujemy zmęczenie, więc postanawiamy schodzić i wracać do hostelu. Już doszliśmy do głównej ulicy, którą szliśmy tu rano, gdy przypomniało nam się, że chcieliśmy przywieźć sobie na pamiątkę kartę z arabskim napisem Alhambra. Znów zanurzamy się w uliczki Albaicinu. Wchodzę do maleńkiego sklepiku i kupuję sobie kolorową spódnicę. Wybieramy kartę z wzorem podobnym do tutejszych tradycyjnych płytek ceramicznych i pan kaligrafuje nam napis. I gdy już mamy wracać trafiamy do ... baru tapas ze zwisającymi ze ścian szynkami z czarnych świń. Wchodzimy i delektujemy się szynką jamon Iberico . Obsługa jest wesoła i bardzo otwarta. Każdy napiwek kwitowany jest wrzaskiem barmana na cały bar :) Na koniec robią nam pamiątkowe zdjęcie przed barem , wybiegać za nami na ulicę. Jarek chce do nich wracać. Ja chcę już wracać i położyć się. Troszkę się pogubiliśmy na ulicach Granady i do hotelu idziemy okrężną drogą. Zaczynam odczuwać te 13 godzin na nogach.
 
 
 

Bardzo udany dzień!

Brak komentarzy: