Wieczorem
sprawdziliśmy, którymi ulicami pójdziemy do Alhambry i o której
musimy wyjść , więc rano byliśmy gotowi przed 8 . Ruszyliśmy
uśpionymi, sobotnimi ulicami w kierunku starego miasta. Minęliśmy
z prawej katedrę i na przeciw pomnika Izabeli na placu Izabeli
poszliśmy na kawę i croissanta.
Mój krótki film z Granady
I
tak dobrze zaczął się nasz dzień w Granadzie. Przejście przez
park do wejścia do Alhambry o 8 rano to feria zapachów,
światłocieni i szumów. Zewsząd dobiega dźwięk spadającej lub
sączącej się wody. Zieleń jest wszechogarniająca, chłodna
wilgoć odświeżająca. Chwile poczekaliśmy
na odbiór biletów w punkcie dla biur podróży. Dobrze jest zamówić sobie bilet przez Internet i przyjść wcześnie, także wtedy gdy biletów nie mamy. Im później – kolejka przed kasami wydłuża się. Wejścia są rano – od 8 do 14 , i druga tura – od 14. Bilety na wejścia do pałaców są wydawane na konkretną godzinę i lepiej tam wówczas być. Co godzinę wchodzi inna grupa.
Do
ogrodów Alhambry wchodziliśmy przed 9 i na zmianę wydawało nam
się to dużo czasu i mało. Wejście do pałacu mieliśmy na 12. I
przez 3 godziny, które mieliśmy w zasadzie nie usiedliśmy.
Krążyliśmy po ogrodach, wśród żywopłotów i zakamarków ,
wśród budynków, fontann, patio i krużganków, wśród rzeźb i
wież. W końcu wyszliśmy na plac przed pałacem Karola. Sam pałac
Karola jest olbrzymi i wygląda jak Koloseum, a może trochę jak
arena do walki byków. Zupełnie odmienny i dziwny w tym mauretańskim
otoczeniu.
Tutaj
dopiero usiedliśmy , zjedliśmy kanapki, napiliśmy się wody. Ludzi
zaczęło się zbierać coraz więcej , a upał wzrastał. Punkt 12
wpuszczona nas do pałaców i .. i oszaleliśmy. Ja znów jak kiedyś
biegałam nieprzytomna z aparatem. Tyle miejsc tyle widoków tyle
odmienności. Na dziedzińcu z regularnymi nasadzeniami i fontanną i
drzewkami pomarańczy popłynęły mi łzy. Piękno może wzruszać.
Na te wszystkie wspaniałości jest tylko godzina czasu.
Uwaga
ode mnie – Alhambra, Granada jest stosunkowo tania – jak kupować
upominki i pamiątki to tylko w Granadzie, nawet w samej Alhambrze
ceny są bardzo przystępne. Nigdzie jedzenie nie było tak tanie,
ceramiczne kafelki, tapas czy obiad nie miały tak niskiej ceny.
Wyszłam
z pałaców oszołomiona i zmęczona. Jeszcze chodziliśmy po
ogrodach, jeszcze podziwiałam krużganki z wodą, ale robiło się
coraz cieplej i coraz tęskniej z twierdzy Alhambra spoglądaliśmy
na Albacin. Z Albacinu, placu Św Mikołaja dobiegała nas co chwilę
muzyka na żywo.
Po
14. Wychodziliśmy z Alhambry w kierunku centrum Granadany. Wąskimi
uliczkami udaliśmy się w górę Albacinu, dawnej cygańskiej
dzielnicy. Dotarliśmy na górę po niemałych trudach. Nie da się
w wąskich uliczkach łatwo odnaleźć placu Mikołaja. Zwłaszcza w
godzinach sjesty, gdy panuje cisza i jedyni napotkani to turyści,
tak samo zagubieni jak my.
W
końcu zasiadamy na murkach przed kościołem, oglądamy Alhambrę.
Jest ogromna, a gdy słońce chowa się za chmury widzę tło tej
twierdzy – góry Sierra Newada. Pokryte śniegiem 3 tysięczne
szczyty na południu Hiszpanii. Kontrast i piękno. Ale tutaj nie ma
za dużo miejsc, gdzie serwują jedzenie, a my jesteśmy bardzo
głodni po tylu godzinach chodzenia.
Zbiegamy
na dół, do miasta. A tam ogromny hałas i grupy kolorowo
rozebranych ludzi. Wiadomo weekend. W końcu znajdujemy restaurację
i idziemy na spory obiad. Gdy siedzimy w środku wydaje mi się, że
jest ciemno. Ale zanim usiedliśmy przeszliśmy przez zakręty w
głąb sali, więc może jesteśmy na jakimś podwórzu, stąd ta
ciemność. Gdy po godzinie opuszczamy restaurację ulice spływają
deszczem. Musiało mocno padać. Zanim wyjdzie słońce trafimy
jeszcze do baru tapas. Do małego kieliszka piwa podano nam chleb z
oliwą, szynką i papryczkami. Pyszne!
Szukamy
na uliczkach prezentów dla Ewy, kolczyków jak sobie życzyła, i
wchodzimy znów na górę. Idziemy do baru i siedzimy tam dość
długo, bo obok na żywo grają na gitarach i śpiewają. Widok na
Alhambrę, dzieci ubrane w stroje do flamenco, muzyka na żywo…
Zbliża
się godzina 18. Czujemy zmęczenie, więc postanawiamy schodzić i
wracać do hostelu. Już doszliśmy do głównej ulicy, którą
szliśmy tu rano, gdy przypomniało nam się, że chcieliśmy
przywieźć sobie na pamiątkę kartę z arabskim napisem Alhambra.
Znów zanurzamy się w uliczki Albaicinu. Wchodzę do maleńkiego
sklepiku i kupuję sobie kolorową spódnicę. Wybieramy kartę z
wzorem podobnym do tutejszych tradycyjnych płytek ceramicznych i pan
kaligrafuje nam napis. I gdy już mamy wracać trafiamy do ... baru
tapas ze zwisającymi ze ścian szynkami z czarnych świń.
Wchodzimy i delektujemy się szynką jamon Iberico . Obsługa jest
wesoła i bardzo otwarta. Każdy napiwek kwitowany jest wrzaskiem
barmana na cały bar :) Na koniec robią nam pamiątkowe zdjęcie
przed barem , wybiegać za nami na ulicę. Jarek chce do nich wracać.
Ja chcę już wracać i położyć się. Troszkę się pogubiliśmy
na ulicach Granady i do hotelu idziemy okrężną drogą. Zaczynam
odczuwać te 13 godzin na nogach.
Bardzo
udany dzień!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz