wtorek, 25 marca 2014

Ronda - spektakularnie położone białe miesteczko Andaluzji



           Wstaje kolejny piękny dzień, widok z naszego tarasu zapiera dech w piersiach. Zdecydowanie pani z recepcji nie zmyślała mówiąc, że widać tu Maroko . Powiedziała, że daje nam pokój z najładniejszym widokiem. Hiszpanie są bardzo pozytywnie nastawieni do turystów. Zatrzymaliśmy się w miejscowości Miraflores na Costa del Sol , w jednym z wielu hoteli wynajmujących apartamenty.  Widać wybrzeże Afryki i to całkiem dobrze, a jeszcze lepiej widać skałę Gibraltaru. Jest tak blisko, że wydaje się niemożliwe, że dzieli nas 50 km. Odwiedziny makaków mamy w planach na późnej. Dziś zaś zamierzamy pojechać do Rondy. Miasta położonego na ostańcowych skałach. Jednego z najbardziej ‘niebezpiecznie pieknie’ położonych miast w Europie.


Wiemy czego się spodziewać na miejscu, ale nie wiemy, że dojazd tam to 50 km mozolnego pięcia się w górę. Nie jest to niebezpieczne ani ostre, ale takie żmudne, i męczące dla naszej Pandy. Zapamietać na następny raz – nie przyoszczędzić na samochodzie!  Długo mamy widok na morze, na którym wyraźnie odcina się skała gibraltarska. Jarek nie może skupić się na prowadzeniu, więc zatrzymujemy się na chwilę. A potem już prosto do celu! Zostawiamy samochód w nowszej części miasta, wśród tubylców. Nic ładnego nie widać i wydaje się, ze nic ciekawego tu jednak nie będzie.
W kiosku na ulicy będącej ewidentnie deptakiem kupujemy plan miasta i w drogę! 500 metrów w dół deptaka i otwiera się przed nami plac z … areną do korridy.Nie wiedzielismy, że Ronda to miasto skąd tradycja walk byków się wywodzi.   I tak zupełnie tego nie planując trafiamy na arenę. Wrażenie niesamowite! Przechodzimy przez miejsca przeznaczone dla byków i trafiamy na mały plac , gdzie właśnie przygotowywane są konie dla torreadorów. Idziemy na widownie i wyobrażamy sobie jak kibicujemy. Dziwne uczucie fascynacji i ... odrzucenia. Zwiedzamy także muzeum poświęcone korridzie, ze strojami torreadorów, płachtami , plakatami rekalmującymi to wtdarzenie w różnych latach.

Wracamy na plac przed areną po 1,5 godzinie, kupiwszy pamiątkę w postaci magnesu na lodówkę z bykiem na arenie. Idziemy przez mały park i naszym oczom ukazuje się klif, pod nogami tylko pusta przestrzeń, a po prawej całe stare miasto. I zaczyna się nasza wędrówka za wrażeniami 

 
Ruszamy w lewo skrajem stromo opadających ścian. Mijamy taras hotelowy i za załomem ściany budynku naszym oczom ukazuje się widok wysokiego mostu nad rzeką. Patrzymy w tę 300 metrową przepaść , gdzieniegdzie poprzecinaną murkami lub ścieżkami i wypatrujemy możliwości zejścia w dół. Wchodzimy na most . Po przeciwnej stronie widać białe mury miasteczka zawisłe nad przepaścistymi ścianami. Piękny widok, a w dole szmaragdowa woda.

Zrobiło się już dość gorąco i tłoczno, za sprawą skupienia się kilku wycieczek. Postanawiamy wrócić przez most na placyk i poszukać kawiarni , by wypić wspaniałe espresso i zjeść ciastko. Po chwili siedzimy w chłodnym wnętrzu . Ceny w Rondzie są zdecydowanie wyższe niż w Granadzie. Delektujemy się pyszną kawą.

Wychodzimy na południowe słońce. Kupujemy butelkowana wodę i idziemy na most, a później dalej w dół, na drugi, niższy most. Podczas tego spaceru widać wąskie uliczki starego miasta, stare kamienne mury i brukowane ulice. Schodzimy coraz niżej . Tutaj nie schodzą wycieczki, bo na najsłabszych uczestników nie byłoby wystarczającej ilości czasu. Gdy postanawiamy zawrócić zauważam, że z góry , pod skałami i murami, po niewidocznych do tej pory schodach , ktoś schodzi. Wspinamy się w słońcu i po chwili dochodzimy do kamiennej bramy, a za nią zaczynają się stare mury miasta. Wędrujemy nimi dość długo. Jesteśmy tu sami i świetnie się bawimy wchodząc na każdą wychodnię czy była wieżyczkę. W końcu dochodzimy do amfiteatru i wąziutką dróżką wracamy do miasta, na plac przed kościołem. Jak wszędzie w Andaluzji w takim miejscu jest park , a przynajmniej obsadzony roślinami placyk z ławkami i fontannami. Zastanawiamy się co dalej, jest gorąco ,ale pokusa zejścia do podnóża mostu, duża.

Ruszamy na północ , kierując się trochę mapą trochę intuicją. Dochodzimy do placu , na którym rozbrzmiewa muzyka gitar i stamtąd schodzimy w dół. Do pewnego mementu, do punktu widokowego, z którego zdjęcia mostu są najlepsze , idzie z nami grupka turystów. Później, mało wyraźną ścieżką wijącą się przez kolczaste krzaki w stronę podstawy mostu,  idziemy już tylko we dwoje. Dochodzimy do mostu, pod nim jest mała śluza. Wyglądam znad niej w kierunku południowym, skąd płynie woda ,a tam... kąpią się jacyś ludzie. Czyli jest więcej zejść do tego wąwozu.

Po chwili wracamy w górę, na placyk z gitarami, a później na plac przed areną. Tam w jednej z uliczek znajdujemy restaurację z przemiłą obsługą i jemy obiad.

Opuszczamy Ronde i park narodowy jadąc spokojnie wijącą się ku morzu malowniczą drogą 375 w kierunku Fuerginoli.
Po drodze widzimy w górach więcej białych  miasteczek. Szukam w przewodniku informacji o innych, położonych w poblizu miejsc, które chcemy zobaczyć. Zachęcająco  jest opisana wioska Mijas. Odwiedzimy je w drodze powrotnej na lotnisko w Maladze.

Brak komentarzy: