Beskid Sądecki nie został jeszcze zniszczony przez kolejki
górskie. Niestety, tam gdzie pojawiają się te ułatwienia pojawia się zalew
turystów nie szanujących przyrody. Wraz z nimi pojawia się bałagan, hałas, fast
food i plastik. Może o tym przy okazji innego spaceru.
Dochodzimy po pół godzinie do bacówki na Obidzy. Poniżej
schroniska na łące pasą się czarne owce i kuce. Jak okiem sięgnąć ciągną się
pasma górskie. Przed nami jednak ciekawszy widok, wystarczy przejść jeszcze
kawałek. Ruszamy niebieskim szlakiem na Wielki Rogacz. Ledwie mijamy ostatnie
zabudowania przysiółka, a już po lewej stronie mamy panoramę Tatr i Pienin
okraszoną dzisiaj biało-sinymi obłokami. Niezmiennie mnie to zachwyca. Na razie
szlak biegnie przez halę i jest sympatycznym spacerkiem. Mijamy dwójkę ludzi idących
z wiadrami na jagody, a kawałek dalej trójka miejscowej młodzieży znęca się nad
rachitycznym drzewkiem jarzębiny próbując na nie wejść. Trudno zgadywać po co, skoro mamy lipiec i
owoców jarzębiny jeszcze nie widać.
Zaczynamy się piąć pod górę. Szlak bowiem widokowo jest piękny,
ale do przejścia dość upierdliwy. W zasadzie od tej pory, aż na samą Radziejową
będziemy się mozolnie piąć pod górę. Zapamiętałam go jako lesisty, zacieniony i
mało widokowy. To się zdecydowanie zmieniło. Inwazja kornika, albo innej plagi,
zniszczyła południowe stoki Pasma Radziejowej. Dzięki temu widoki są piękne,
ale w tak upalny dzień jak dzisiaj brak drzew to mordęga. Droga jest szeroka, a
spod nóg cały czas uciekają ruchome kamienie. Za to po obu stronach drogi rosną
jagody. Tak wygodnej miejscówki do objadania się borówkami ze świecą szukać.
Krzewinki rosną bowiem na wysokości naszego pasa i wyżej, więc stojąc wygodnie obrywamy
sobie krzaczek po krzaczku i zajadamy słodkie kuleczki. Sójki wrzeszczą nam nad
głowami i niebieścieją z zazdrości. Jak na razie jesteśmy jedynymi, którzy
zakłócają im spokój. My też niebieściejemy, ale z łakomstwa.
Na Radziejowej nie ma schroniska. Jest wysoka wieża widokowa
i całe szczęście, bez niej nic byśmy nie zobaczyli. Jeśli macie ochotę na obiad
w schronisku, to trzeba jeszcze pójść 1,5 godziny na Prehybę. My się tym razem
nie wybieramy, bo szlak nie wnosi nic ciekawego, a samochód zostawiliśmy w
Piwnicznej.
Wracamy po śladach delektując się widokami na Beskidy w
popołudniowym słońcu. Wiatr wieje nam w twarz, chłodząc rozgrzane oblicza. Wdychamy
zapach nagrzanego stoku zmieszany z zapachem świerkowego lasu. Szum wiatru i
pokrzykiwania ptaków to jedyne dźwięki, które nam towarzyszą. Do czasu. Gdy
wracamy na hale na Obidzy słyszymy w lesie … beczenie. Między drzewami co rusz
pojawia się i znika małe jagniątko. Zgubiło się biedactwo. Zastanawiamy się jak
ruszyć mu z pomocą, ale już widzimy dwóch ludzi, który idą za zabłąkanym beksą.
W bacówce na Obidzy zjadamy naleśniki z serem. Delektujemy
się słodyczą dania i widoku. Relaksujące i średnio męczące pięć godzin na beskidzkim
szlaku. Delicje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz