Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Majorka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Majorka. Pokaż wszystkie posty

piątek, 7 lutego 2014

Majorka - Palma de Mallorca, pokaz delfinów


Ostatni dzień na Majorce zaczął się pięknie. Postanowiliśmy zobaczyć Palmę, chociaż nie przepadamy za chodzeniem po miastach, dużych miastach. Ulice nie wyglądały tak, jak w dniu przylotu – duży ruch taki sam jak w każdym innym dużym europejskim mieście. Niezawodny był parking podziemny naprzeciw katedry-tutaj były wolne miejsca. Promenada i okolice katedry także się zmieniły – wszędzie tłumy ludzi i przebierańców, z którymi można zrobić sobie zdjęcie za kilka euro.

Majorka - Soller

        Hotel w Santa Ponca jest wysokim blokiem. Miejscowość pełna jest takich dużych hoteli , które wyrosły w otoczeniu dużej, nadmorskiej zatoki. Widok z balkonu mamy na morze, oddalone od nas o ok. 300 metrów. Na dziedzińcu hotelu jest basen, oblegany przez angielskich turystów.
My wolimy korzystać z piaszczystej plaży i spacerów brzegiem zatoki.
           I z wycieczek w głąb wyspy. Kolejny dzień to wycieczka do Soller i Porto Soller. Jedziemy w kierunku południowym. Wybieramy przejazd płatnym , 4.kilometrowym , tunelem przez góry. Jest alternatywna droga przez góry, ma kilkanaście kilometrów długości.

czwartek, 6 lutego 2014

Majorka – Alaro – restauracja Es Verger - jagnięcina prosto z pieca

Kolejnego dnia opuszczamy uroczy apartament w hotelu Largo i wracamy na południe. Po drodze mamy w planach odwiedzić miasteczko Alaro, a konkretnie ruiny zamku na szczycie góry nad miastem.
Oraz restaurację Es Ve rger, którą w swoim programie polecał Rick Stein.


Pogoda piękna. W głębi wyspy nie odczuwa się powiewów wiatru, więc jest bardzo ciepło jak na początek kwietnia , ok 25 stopni.

W połowie drogi między Alcudią a Palma de Mallorka odbijamy na zachód. Z autostrady widać charakterystyczne bliźniacze góry, położone po dwóch stronach drogi.
W sennym miasteczku odnajdujemy kierunkowskazy do Castello . Droga z szerokiej asfaltowej ulicy, zaczyna się zwężać do asfaltowej drogi między kamiennymi murami, otaczającymi wiejskie hacjendy. A w końcu lądujemy na szutrówce, która zaczyna piąć się w górę , między drzewkami oliwnymi. W końcu robi się tak nieciekawie, ze postanawiamy zostawić samochód i iść pieszo. Ale wtedy dojeżdżamy do znaku – parking 800 metrów. Patrząc na budynki, gdzieś wysoko nad nami zastanawiam się, czy nie chodzi o 800 metrów w pionie J W każdym razie ruszamy dalej przytulając się autem do ściany wzgórza. Do mijania służą wąskie półeczki albo wydrążone w stoku, albo doklejone do drogi od strony zewnętrznej. Za każdym razem, gdy widzę samochód zbliżający się z przeciwka – truchleję. Jednak kierowcy czekają aż przejedziemy. Tak somo zrobiliśmy jak my zjeżdżaliśmy z góry.

W końcu z dusza na ramieniu lądujemy na parkingu przed restauracją Es Verger. To tak naprawdę stara stodoła lub obora przerobiona na przestronną restauracje. Najpierw jednak chcemy wejść na widoczną przed nami górę i zobaczyć z bliska mury, które majaczą nam teraz gdzieś na szczycie. Najpierw drogą ,a potem po kamiennych schodkach wchodzimy na górę. Zajmuje nam to dobrą godzinę, zanim wylądujemy na dolnym dziedzińcu, a raczej placyku, który pewnie kiedyś był dolnym dziedzińcem zamku. Poza bramą wejściową i pozostałością muru jakiejś baszty nic tu nie ma. Błąd – jest trawiasta łączka i … 300 metrów w dole oliwkowy gaj. A przed nami widok na najwyższe szczyty Majorki. Widok cudowny, spokój i swoboda. Jak sobie ktoś życzy może nawet spaść z tego urwiska, nie ma żadnych rurek, płotków, linek i innych ograniczeń.
Jeszcze 15 minut podejścia i dochodzimy na szczyt. Jest tu mały kościółek i inne zrekonstruowane budynki. Jest też mały barek i dużo miejsca, żeby podziwiać krajobraz Majorki z góry.

W coraz większym upale schodzimy na dół. W planach mamy pyszną jagnięcinę z owiec pasacych się na tym wzgórzu, przygotowaną w tradycyjnym piecu opalanym drewnem. Gdy przekraczamy próg chłodnego budynku od razu otacza nas gwar . Kelnerka wskazuje nam trzy wolne miejsca na końcu długiego stołu. Siadamy, radośnie witani przez grupę niemieckich turystów oraz hiszpańską parę . Uczymy się razem ze wszystkimi nazw hiszpańskich potraw, win oraz placków. Dziewczyna sugeruje nam czego warto spróbować. Nawet mi przypominają się pojedyncze niemieckie słówka i trochę rozumiem o czym rozmawiają przy stole inni.
Danie jest duże i bardzo dobre ! Jagnięcina , chyba przez sposób chowu zwierząt, jest pachnąc ziołami, pyszna, krucha, ciemna w kolorze. Do tego warzywa i czego można chcieć więcej. Jest pora obiadowa więc w restauracji robi się tłoczno. Córka bierze jeszcze jakiś słodki placek z dużą ilością cukru pudru. Wszyscy komentują , czy dobre, czym pachnie i też zamawiają słodycze J

Późnym popołudniem zadowoleni wsiadamy do auta i z górki na pazurki , drogą którą przyjechaliśmy, wracamy do autostrady i jedziemy w kierunku stolicy wyspy.
Nocleg mamy zamówiony w Santa Ponca, mieście turystycznym w pobliżu Palmy de Mallorca.
Migawki z Majorki

środa, 5 lutego 2014

Majorka – Lluc – Sa Colobra - zatoka piratów

LLuc to miejsce kultu Maryjnego , leżące w górach Sierra de Tramuntana. Bardzo przyjemne miejsce, żeby z punktu widokowego leżącego powyżej zabudowań klasztornych podziwiać górzysty krajobraz Majorki. Na wzgórze prowadzą kamienne schody , przy których stoją rzeźby drogi krzyżowej. Z Lluc zaczyna się szlak wąwozem , który ma swoje ujście nad morzem w Sa Colobrze.
        My wchodzimy tylko na górę, podziwiamy widok na góry i położone poniżej w głębi wyspy gaje oliwne. Dla chętnych – można zwiedzić muzeum przyklasztorne i odwiedzić kościół. My tradycyjnie pijemy espresso w kawiarence na dziedzińcu klasztoru i ruszamy dalej w głąb Sierra de Traumantana.

Sa Colobra to kolejny punkt naszej wycieczki. Dojazd do tej, położonej w głębokiej górskiej zatoce , miejscowości jest dość karkołomny.   Sądzę, że te serpentyny podziwialiśmy na reklamach niejednego samochodu. Jest niebezpiecznie i pięknie. Wysokie, białawe szczyty kontrastują z granatem morza. I do tego wijąca się, znikająca , przeplatająca i wyłaniająca zupełnie niespodziewanie wstążka asfaltu, który sprowadza nas nad samo morze.
Można dopłynąc tutaj statkiem wycieczkowym z Soller. Do niedawna był to jedyny sposób na odwiedzenie tego miejsca.   Mówią, że to niedostępne od strony lądu i trudno dostępne od morza miejsce było kiedyś  kryjówką piratów. W jaskiniach, od których roi się wąwóz, uchodzący do  zatoki, mogli ukrywać swoje łupy i skarby.



Zostawiamy samochód na parkingu i idziemy na nabrzeże. Fale biją o kamienie poniżej. Schodzimy na sam brzeg i chłodzimy stopy w zimnej wodzie. Sa Colobra to mała górska miejscowość, z dosłownie kilkoma kamiennymi domkami i bistrami. Brzeg został obudowany i wyłozony kamieniem, stworzyło to mała promenadę, która prowadzi do górskiego wąwozu. Zanim tam dojdziemy musimy przejść przez wydrążony w skale tunel . Wchodzimy z ocienionej owiewanej morską bryzą strony, a wychodzimy na osłoniętą skalnymi ścianami plaże.

Wrażenie jest niesamowite, jest cicho , doskonale słychać głosy krążącego tu ptactwa, a jednocześnie cały czas dochodzi nas dźwięk fal, rozbijających się o skały. Na piaszczysto- kamienistym dnie wąwozu rozłożyli się turyści. Jedni się opalają. Inni brodzą w słodkiej wodzie oddzielonych od siebie zatoczek, strasząc ławice rybek. My też rozkładamy się na drobnych kamykach. Jest naprawdę błogo. Ciekawość nie daje mi spokoju – skąd ten dziwny dźwięk fal. Podchodzę do wąskiego przesmyku jakim wąwóz łączy się morzem. Fale wściekle biją o ściany , załamują się i kłębią w wyżłobionym u podnóży skał kanale. Od strony morza zatoka stopniowo się zwęża i kończy wąskim gardłem ujścia wąwozu do morza. Kolor wody w oddali granatowy, im bliżej brzegu staje się turkusowy, a na końcu zupełnie biały.
Kazde mocniejsze uderzenie fali w połączeniu z silnym wiatrem powoduje prysznic z morskiej wody dla ciekawskich. Tutaj jest chłodno, przyjemnie. Już kilka kroków w głób doliny powoduje, że robi się cicho, bezwietrznie, upalnie. Dźwięk ludzkich głosów jest stłumiony. Bardziej słychać pokrzykiwania mew, krążących wysoko nad naszymi głowami.

Idziemy na spacer w głąb wąwozu. Na początku szary i szeroki amfiteatr zaczyna się szybko zwężać. Kolory ścian przechodzą w żółty i bordowy. Są fantazyjnie poszarpane i podziurawione. Układ otworów w jednym miejscu przywodzi na myśl ludzką twarz.



Pojawia się niska, wysuszona roślinność – krzewy i sztywne wysokie trawy. Nagle poruszenie w krzakach – wyłania się z nich rogaty kozioł górskiej kozy. Słychać jego partnerkę, ale ona skutecznie chowa się w plątaninie krzewów. Po chwili samiec także znika nam z oczu. Idziemy jeszcze kawałek w górę rzeki. Teren robi się coraz bardziej kamienisty. Wracamy na plaże , a potem do miejscowości.
       W jednej z restauracji jemy obiad – pyszne danie z ryb. I krętą drogą wydostajemy się z doliny i wracamy do hotelu.
       Codziennie staramy się spędzać chociaż kilka chwil na spacerze na plaży lub w jaccuzi ;)

wtorek, 4 lutego 2014

Majorka – Formentor -Alcudia - Polenca - spotkanie z wiatrem i ... kozą

Na Majorkę wybraliśmy się w kwietniu, we trójkę , z 10. letnią córką.
Wyspa ma opinię turystycznego i imprezowego raju. Ale i dla rodzin coś ciekawego się znajdzie. Zwłaszcza w kwietniu.
Po wylądowaniu w Palma de Mallorka i wypożyczeniu samochodu pojechaliśmy na północ wyspy.
Autostradą pokonanie odległości 50 km to naprawdę chwila jazdy. Zarezerwowaliśmy nocleg przez Internet w miejscowości Port de Alcudia, apartament w hotelu – 2 sypialnie , salon, kuchnia 4 noce dla 3 osób zapłaciliśmy w 2011 roku 108 Euro. W ogrodzie duży basen i jaccuzi. Na korzystanie z basenu było jeszcze za zimno, ale jaccuzi - jak najbardziej. Można było też opalać się na leżakach .
Na plażę z hotelu można dojść uliczkami w ok. 10 minut.

Plaża w Port de Alcudia jest jedną z najładniejszych na Majorce. Szeroka, z białym, drobniutkim piaskiem. Woda w tej zatoce daleko od brzegu jest płytka. Wzdłuż plaży stoją hoteliki , a raczej pensjonaty, najwyżej 3 piętrowe, ukryte w ogrodach. Poszliśmy plażą do tętniącego życiem centrum miasta i mariny. Polecam odwiedzenie baru tapas. Tapas, to dla dwóch osób, po szklaneczce wina lub piwa i przekąska. W barach tapas ta przekąska może być za każdym razem inna.
Czasem wybór należy do klienta, ale polecam dać się zaskoczyć i pozostawić wybór obsłudze J
Następnego dnia wyruszyliśmy od rana na wycieczkę na Półwysep Formentor. To jeden ze stałych punktów wycieczkowych.
       Tego dnia pogoda była bardzo słoneczna i wietrzna. Zatrzymywaliśmy się po drodze wielokrotnie. Pierwszy punkt widokowy na tej trasie jest pięknie obudowaną kamienną platformą. Wiatr od strony morza był tak silny, że co kilka minut z przyjemnością chowaliśmy się za niską ściankę, odgradzającą nas od stromego klifu.
Po jakimś czasie zaczęło się robić tu tłoczno , więc ruszyliśmy dalej. Na wąskiej drodze musieliśmy zmieścić się nie tylko z samochodami jadącymi z przeciwka, ale także z grupami rowerzystów. Te kręte, strome drogi , są świetnym miejscem treningowym.

      Na końcu docieramy do latarni morskiej na Formentorze. Mamy tutaj restaurację , w której można coś zjeść i wypić. Wieje bardzo. Nie przeszkadza nam to jednak podziwiać widoku różnobarwnych klifów wynurzających się z morza. Siedzimy sobie na ławeczce na tarasie latarni , gdy nagle za nami , w czymś, co mogłoby być kamiennymi donicami na kwiaty, pojawia się … koza. Wskoczyła sobie z dołu, z krzaków poniżej, i teraz chodzi wśród turystów, pobekując prosząco. Robi oczywiście furorę.
       Gdy już porządnie nas przewiało , a słońce opaliło , ruszamy z powrotem. W planach mamy zwiedzanie murów Alcudii. Tak na prawdę nie wiedziliśmy , że to miasto opasane jest starymi murami obronnymi, które są dostępne dla każdego. Wspięliśmy się na nie przy pierwszej bramie, przy której zaparkowaliśmy samochód i obeszliśmy, podziwiając z góry, sporą część miasta. Jesteśmy w okresie Świąt Wielkanocnych. Od tzw. Wielkiego Czwartku panuje tutaj świąteczny spokój. Drogi są pustawe. Jedynie na placach miast, w restauracjach i barach spotyka się sporo ludzi.

      Chodzimy sobie wąskimi uliczkami Alcudii, zaglądając na podwórka i patia, aż dochodzimy do dużego placu, zastawionego kawiarnianymi stolikami. Jak nakazuje tradycja – siadamy, żeby się czegoś napić.
Z dala od morza nie czuć wiatru, jest bardzo ciepło i przyjemnie. Kwitną kwiaty, przy ścianach wiją się różowe bugenwille i fioletowe glicynie.
     A my ruszamy już w kolejne piękne miejsce , do Polency. Południowoeuropejskie miasteczka są z jednej strony do siebie podobne, a jednocześnie każde ma swój specyficzny klimat. Na pewno znajdziemy w nich bezowe domki , kryte ceramiczną dachówką. Wszystkie skupione są blisko siebie, by dawać jak najwięcej nie przerwanego cienia w lecie pieszym w wąskich uliczkach. Każdy z domów ma drewniane, nieprzypuszczające promieni słonecznych okiennice. Ale każde z tych miasteczek jest inaczej położone. Polenca wyróżnia się położonym na wzgórzu, na które wspinamy się po kamiennych schodach między ogromnymi cyprysami, kościołowi. Na schodach siedzą grający na gitarach i trąbkach. Przed kościołem skręcamy w prawo i wychodzimy na duży punkt widokowy. Mamy stąd widok na miasteczko w dole, wciśnięte pod górę, którą tutaj doskonale widać. Po lewej widok na górzysty półwysep Formentor i morze.


Po zejściu na dół trafiamy na pochyły placyk, jakby przedłużenie schodów wiodących ze wzgórza, z ustawionymi stolikami, gdzie oczywiście zostajemy na kawie. Można tu też dobrze zjeść, wokół unosi się zapach obiadowych dań.

Czy warto odwiedzić Alcudię i Polence? Oczywiście ! Po to jedziemy do Hiszpanii , żeby poczuć jej klimat i podziwiać urodę.

A teraz wzdłuż zatoki między Alcudią a Port de Alcudia wracamy do hotelu, podziwiając sunących po falach serwerów i próbujących nauczyć się trudnej sztuki latania z żaglem kitserferów.