czwartek, 17 lipca 2014

Salzburgerland - droga pod Grossglockner

W Austrii nikt nie może być pokrzywdzony. W góry można wjechać górską taksówką, jeśli nie masz sił. Możesz skorzystać z kolejki, gdy nie masz czasu. Możesz pójść na plac zabaw i kąpielisko , gdy masz dzieci. A gdy masz  samochód, z którego nie chcesz wysiadać – jedziesz na Glosglockner AlpenStrasse.
Wjazd na tę drogę jest bardzo dobrze oznakowany.  Na bramce opłat dostaliśmy mapkę i opis po polsku, opłata 30URO normalna cena 34 EURO. Ostatnia stacja benzynowa jest sporo przed bramkami.
No i zaczyna się. Na początek jest dość stromo i długo pod górę. W zasadzie ten początkowy odcinek jest najgorszy i podczas wjazdu i , nawet bardziej, podczas zjazdu.



Na trasie jest spory ruch, ale bez szaleństwa. Jest bardzo dużo miejsc do zatrzymania się i 12 miejsc z dużym parkingiem, niektóre z nich z toaletami lub restauracjami.
Widoki – piękne! Droga nie jest jednak jednostajnym podjazdem na 2480 metrów do Grossglockner i lodowca Pasterze. Najpierw podjeżdża się na 2480 i to jest ten karkołomny zjazd/wjazd. Później jest znów w dół, przejazd na południową stronę pasma górskiego i wjazd pod górę, już z widokiem na szczyt Grossglocknera. Na końcu czeka nas niespodzianka – 3 piętrowy parking. Darmowy oczywiście.
Zostawiamy samochód i idziemy podziwiać widoki. Ludzi sporo. Jest duży sklep z pamiątkami. Ceny są
 
 
 tam przystępne. Np. dzwonki i niektóre koszulki były tam sporo tańsze niż na dole.
Tymczasem rozkoszujemy się widokiem i świstakami. Maluchy chodzą sobie po stoku poniżej tarasu widokowego i niewiele sobie z ludzi robią. Zjadają rzucane im kąski.
Nie mieliśmy w planach schodzenia na lodowiec, ale widok jest tak pociągający, że po chwili wahania idziemy na dół. Dzięki karcie za 10 EURO rodzinnie zjeżdżamy na dół. To dopiero mały, ale najbardziej stromy, fragment zejścia na lodowiec.



Lodowiec, przez ostatnie 15 las bardzo się skurczył. Można to obserwować, po tablicach informujących , dokąd sięgał w poszczególnych latach.
Idziemy sobie ścieżką w kierunku lodowca, zajmuje nam to ok. 30-40 minut. Pogoda sprzyja. Gdy nie ma obłoczków robi się nawet gorąco, chociaż termometr na parkingu wskazuje 14 stopni. Dochodzimy do lodowca i wchodzimy na niego. To tylko resztka tego potężnego niegdyś lodowca, a i tak rozpadliny , błękitne szczeliny robią wrażenie. Co chwila słychać trzask. Czasem trzask i plusk, gdy fragmenty lodu wpadają do wody. Za wiele naczytałam się o wspinaczach i ich tragicznych lodowcowych przygodach, wyobraźnia pracuje.
Po serii zdjęć wracamy na górę.


Zjeżdżamy z kilkoma przestankami. Na piknik i na zdjęciach. W pobliżu najwyższego punktu na stoku pasą się owce, spore stada chłodzą się w ten słoneczny dzień na płatach śniegu.
Gdy ruszamy z najwyższego punktu w dół zauważam dopiero tablice na poboczach. Najpierw zaczynają informować w kilku językach ‘Zredukuj bieg’.
A potem na naszej drodze pojawiają się 3 auta różnych marek testujące hamulce! Tragedia! Orientują się, że spowodowali korek i pozwalają się wyprzedzić kilku samochodom, które już zdążyły się za nimi zakorkować. Tablice zmieniają się na ‘Z hamulcami wszystko ok. ?’ Gdy zaczynamy czuć nieprzyjemny zapach palonej gumy widzę bramkę do poboru opłat. Ufff!
Na dole stoi kilka zagotowanych aut. To dla nich ekstremalny test wytrzymałości.
 

Zostawiamy auto w cieniu, niech ostygną hamulce i idziemy do małego zoo Wild Freizetpark Ferlaiten. Dość duży teren z bizonami, danielami, króliczkami, kozicami i niedźwiedziami. Ale najciekawszy jest spacer przez środek wybiegu z jeleniami. Ich poroża rosły nam …. w oczach w miarę jak zbliżaliśmy się do miejsca , gdzie sobie odpoczywały J A niedźwiedzie pilnie nas obserwowały , by nagle wskoczyć na głazy tuż poniżej miejsca, gdzie staliśmy. Głodne ?
A zakończenie upalnego dnia gdzie – na otwartym kąpielisku!

Brak komentarzy: