piątek, 4 lipca 2014

Kreta - Balos , Gramvousa, Elafonisi

Oryginalny wystrój tawerny
Dzisiaj taka piękna pogoda, prawie grecki upał. Wróćmy na chwilę na Kretę, Kretę zachdonią. Pojechalismy tanm w szóstkę, na wczasy zorganizowane. Mieszkaliśmy w hotelu kilka kilometrów na zachód od Chanii.

Kreta zachodnia jest  mniej wyeksploatowana turystycznie od wschodniej. Przewazają tu pensjonaty nad hotelami, sporo tu wolnej przestrzeni. No i są tu góry Lefka Ori.
Wypożyczylismy sobie samochód i pojechaliąmy na południe, na plażę Elafonisi. Po drodze odwiedzilismy grotę św Zofii. Mozna sobie w niej pochodzic, porozglądać się, zrobić zdjęcia. Jadąc dalej pomyliliśmy drogi. Wylądowaliśmy w cichej , małej miejscowości, gdzie budziliśmy


 
zdziwienie. Klimat greckiego spokoju udzielił nam się i zamiast pospiesznie szukać drogi poszlismy do tawerny na mrożoną kawę i piwo. Było to jedno z naszych najmilszych zagubień i wszysycy wspominamy to z uśmiechem.
Potem wstąpiliśmy do klasztoru Chrysoskalitissa -- pięknie położony. Kolejne miejsce, które można bezkarnie samodzielnie zwiedzic.  Apotem już wprost do Morza Libijskiego.

Morze Libijskie
Elafonisi to ogromna plaza , na południowym zachodzie wyspy Kreta. Nie ma tu w zasadzie miejscowości, a wszytsko co tutaj pobudowano jest tymczasowe i służy obsłudze plazy i turystów.
Woda, w płytkich zatoczkach jest ciepła, za to w Morzu Libijskim zimna i krystalicznie czysta. Wiał potężny wiatr, który toczył całkiem spore fale, odbijające się w pewnej odległości od piaszczystej plaży.
Spędziliśmy tam dużo czasu, kapiąc się i spacerując. Można polatać na spadochronie ciąfnionym za łóką, a w tym wietrze bło to na pewno spore wyzwanie.
Następnego dnia popłynęlismy z Kolymnparii na Balos. To odludny półwysep z pięknymi plażami . Dotrzeć tam mozna  w zasadzie tylko statkiem. Droga, wiodąca stromym stokiem wysokich wzgórz, jest szutrowa i bardzo trudna.

Balos-do taverny przez 3 płycizny

Gdy już wylądowalismy na plaży po zejściu ze statku jedni zalegli pod przywiezionymi ze sobą parasolami, inni poszli pływać i nurkować w zielonkawej krystalicznej wodzie. Jeszcze inni udali się do taverny, zagubionionej na tym pustkowiu.

Balos






Ja poszłam w górę zbocza, na którym wypatrzyłam maleńką kamienną chatkę. Szłam po wąziutkiej, wydeptanej chyba przez kozy ścieżce. W nogi kłuły mnie wyschnięte niskie kepy roślin. Zapach tymianku i oregano był odurzający. Droga okazała się całkiem długa i męcząca. Na ściezce natknęłam się na wyschnite kozie truchło. W końcu docieram do domku, jakby kapliczki. Stoją tu prowizoryczne ławki pod zrobionym z winogron baldachimem.






Siadam sobie w cieniu, a widok mam na zatokę z kilkoma stateczkami i łodkami, jakby przyklejonymi do przezroczystej wody.








Po plażowaniu płyniemy statkiem na wyspę Gramvousa. Z morza wygląda jak gigantyczna słuchawka telefonu, wyspa telefoniczna. Dobywamy reszty sił by w prażacym popołudniowym słońcu, na osłonietym od powiewu wiatru stoku piąc się na szczyt wzgórza, do weneckiej twierdzy.

Widok z twierdzy na Gramvousie na Balos
 
Widok - powalający, na morze, na Balos, na plażę poniżej murów twierdzy. Ogrniczeni jedynie własnymi obawamu możemy wchodzić gdzie chcemy . A uważać trzeba , żeby nie spaść z poluzowanymi kamieniami na kamienistą plażę kilkadziesiąt metrów niżej.









Niezapomniany był dla mnie popołudniowy spacer w porcie i starówce Chanii.






Brak komentarzy: