niedziela, 11 października 2015

Koningstein w słońcu, Drezno w deszczu

Koningstein położony jest na płaskowyżu ok 200 metrów nad lustrem Łaby. Pierwsze wzmianki o twierdzy granicznej w tym miejscu pochodzą z XII wieku, ale prawdziwy rozkwit nastąpił za czasów dynastii Wettynów w XVI w. Za rządów Augusta II Mocnego było tu więzienie polityczne.
 




Przejście wokół murów twierdzy Koningstein z audio przewodnikiem zajmuje około 2 godzin. Dowiedzieć się można o tym, jak wyglądał dzień w twierdzy, gdzie przechowywany był proch, jak rozmieszczone uzbrojenie, jak strzeżono murów. A także jak nieprzygotowany śmiałek zdjąwszy buty i wykorzystując tylko siłę rąk i naturalne chwyty w skale, wspiął się na mury i dostał się na tern twierdzy.




Uroczym punktem, w bądź co bądź dość ponurym założeniu twierdzy, jest zamek Fryderyka – barokowy budynek, w którym odbywały się zabawy organizowane przez dwór Augusta II Mocnego oraz mieszkanie i ogródek komendanta.





Największe wystawy zwiedzamy w starej i nowej zbrojowni, dostępny jest kościół garnizonowy, zamek Magdaleny i brama Ravelin. Zajrzeć można do magazynów, 
kuchni i piekarni.









Na zwiedzanie twierdzy Koningtein należy zarezerwować sobie cały dzień. Można w kasie wypożyczyć audio przewodnik w języku polskim i swobodnie zwiedzać zgodnie z własnymi preferencjami. Są tutaj miejsca , gdzie można odpocząć na ławeczkach z widokiem na Góry Łużyckie i łabę. Jest kilka kawiarni, gdzie poza kawą i herbatą dostaniemy domowe ciasta, potrawy z grilla i piwo. Wewnątrz twierdzy jest też czynna piekarnia , każdego zaprowadzi tam własny nos, gdzie można kupić chleb, bułki czy kawałek ciasta. Jest też restauracja. Przy drodze wiodącej do bramy wjazdowej jest sklep z pamiątkami.

Zwinger

 Drezno w deszczu

piątek, 9 października 2015

Szwajcaria Saksońska z czeską kuchnią

Po raz kolejny jedziemy na jesienny wypad do Szwajcarii Saksońskiej. Tym razem wybieramy nietypową drogę; najpierw z Poznania do Świebodzina autostradą, dalej S3 do Zielonej Góry, stamtąd do Żar i do granicy w Przewozie. Następnie po niemieckiej stronie drogą przez las, zupełnie pustą dzisiaj, szybko docieramy do Zgorzelca i autostrady A4. Dalej już tylko Budziszyn, Bichdferda i Hreńsko. Wyjątkowo dobrze się jedzie i wcześnie jesteśmy w Hreńsku. Na obiad za wcześnie.. Nocujemy tym razem w innej czeskiej miejscowości - Rużowa. Wjazd jest karkołomny, wąski i stromy. Za każdym razem obawiam się, że ktoś wyskoczy z naprzeciwka. I znów jesteśmy zaskoczeni przyjemną atmosferą we wsi. Miejscowi mówią nam 'dzień dobry' ,  w lokalnej knajpce dogadujemy się po polsko-czesku.


Nocleg zamówiliśmy w gospodarstwie agroturystycznym. Położone jest na wzgórzu, nad wsią. W okół domu pasą się krowy, konie, kozy a nawet świnka. Widok bardzo fajny. A śniadania... No cóż , kto nie pił tutaj mleka, nie jadł wytwarzanego na miejscu masła i serów smakowych, twardych , białych , nie wie co to życie, a na pewno dobre jedzenie.



Tym razem jednak nie przyjechaliśmy w góry, tutaj chcemy tylko spokojnie pomieszkać. W planach mamy Drezno i Konigstein. Jadąc do Ruzowej zobaczyliśmy wysoką wieżę widokową w miejscowości Janów. Po obiedzie jedziemy tam pierwszego wieczora. Jest chłodno i pogodnie, słońce chyli się ku zachodowi malując okolice w kolorach rudych. Idziemy przez wieś i nagle w okół zaczęły świstać ... piłki golfowe. Ups! Szczęśliwie nie oberwaliśmy żadną w drodze do wieży. Budowla robi wrażenie; na oko 30 metrów wysokości.



Wchodzę sobie dziarsko po ażurowych schodach do wysokości ... czubków drzew. Dalej ... ni hu hu. Niestety, przestrzeń pod nogami widziana w dużym skrócie między metalowymi szczeblami , lekkie kołysanie konstrukcji opartej przecież głównie na jednej rurze ... No cóż, pozostaje mi oglądać góry i zachód słońca z tej wysokości. Strach jest większy niż ciekawość.


Wracamy pod rozgwieżdżonym niebem , w zimny wieczór październikowy. Zapowiada się jutro pogodny dzień.

sobota, 26 września 2015

Poczdam – Park Sanssouci na jesienny spacer

Jesienny, sobotni poranek. Ogarnęło nas rześkie wrześniowe powietrze i zapach wilgoć, gdy stanęliśmy przed bramą Parku Sanssouci.

Ulicą przejeżdżają wieloosobowe dorożki, wózki zaprzężone w parę koni. Pięknie brzmi rytmiczny stukot kopyt w jednostajnym szumie przejeżdżających samochodów.
Za chwilę wciągnie nas ten poczdamski ogród . Za bramą znajduje się stary Pałac Sanssouci , najbardziej charakterystyczny budynek. Każdy chyba widział słynny obrazek wielopoziomowych tarasów przeciętych ogromnymi schodami, u zwieńczenia których stoi żółty, parterowy pałac. Ozdobiony rzeźbami ogromnych kariatyd, z zielonkawym dachem i ażurowymi altankami po bokach.




Zwiedzaliśmy go poprzednim razem, więc schodzimy powoli w dół schodami i kierujemy w prawo. Z lewej strony jest galeria obrazów, a my idziemy do Neue Kammern – Pałacu Nowe Komnaty.



Nad nim wdzięcznie obracają się ogromne skrzydła holenderskiego wiatraka. Wchodzimy do pałacu. W kasie wita nas przesympatyczna Polka. Elektronicznego przewodnika po polsku nie ma, więc decydujemy się na angielski i zaczynamy zwiedzanie.
Zaczynamy od sal reprezentacyjnych , pustych i przestronnych - błękitnej, owalnej i muzycznej. Później przechodzimy do pokoi prywatnych – o bardziej kameralnym z natury charakterze.

środa, 16 września 2015

Żuławy - Menonici i wodny raj

Wracam na moje ulubione Żuławy. Widzę, jak się zmieniają, jak stają się popularniejsze, ale nadal nie zadeptała ich masowa turystyka autokarowa. Mimo, że kocham ich ciszę i spokój , będę namawiać do odwiedzenia tego zakątka :-)
Nowy Dwór Gdański
Tym razem z perspektywy wodno-historycznej.  Żuławy to przede wszystkim woda i łąki. Teren nizinny, a nawet depresja, podobny krajobraz do holenderskiego. I tu dochodzę do mennonitów - uchodźców religijnych z  Holandii, którzy znaleźli swoje miejsce w XVI-wiecznej  tolerancyjnej, wielokulturowej Polsce. Ich cztero wiekowa działalność na Żuławach widać do dziś. Udało im się osuszyć znaczne tereny delty Wisły. Nadal budzą ciekawość pozostałości techniki, której używali - wiatraki do osuszania i przepompowywania wody, kanały, śluzy, pompy, mosty obrotowe. Monnonici uciekli stąd w 1945 roku przed nadciągającą Armią Czerwoną. Nie da się ukryć, że przez podobieństwo języka niderlandzkiego i niemieckiego szybko ulegli zniemczeniu, a także uwierzyli w propagandę hitlerowską mimo, że sami byli pacyfistami. Podczas wycofywania się Niemców z tych terenów w 1945 r wszystkie urządzenia osuszające oraz wały przeciwpowodziowe zostały zniszczone, a teren zalany. W ciągu pięciu lat odbudowano system odwadniający i osuszono teren.

niedziela, 10 maja 2015

Girona – festiwal kwiatów

Gironę zostawiliśmy sobie na dzień wylotu. To była niedziela, więc założyliśmy że będzie raczej spokojnie przynajmniej rano. I rzeczywiście, gdy dotarliśmy do miasta ok 10 był cicho i spokojnie.
Zwróciliśmy uwagę na ogromne kwiat i motyle w rzece i na rzecznych wysepkach, ale specjalnie nas to nie zaskoczyło. Bardziej skupiliśmy się na charakterystyczne kolorowe kamieniczki, przyklejone do brzegów rzeki, które są wizytówką Girony.














Ruszyliśmy główną ulicą wzdłuż rzeki i po chwili daliśmy się wciągnąć. Zdobne latarnie, kamienice, podcienia, podwórka studnie …
Im bliżej podchodziliśmy do katedry tym tłum gęstniał. W końcu zorientowaliśmy się, że trwa jakiś festiwal. Ktoś wcisnął nam w ręce ulotki i mapkę i wepchnął do ciasnego przejścia w starym pałacu. Znaleźliśmy się w plątaninie przejść i korytarzy, uliczek i podwórek. 
Na każdym kroku, w każdym zaułku,
Sali wystawowej, tarasie napotykaliśmy kolorowe instalacje z żywych lub papierowych czy plastikowych kwiatów. Niesieni przez tłum zagłębialiśmy się w starówkę, gubiliśmy się i znajdowaliśmy, przechodziliśmy przez wnętrza muzeów, piwnice,
Korytarze, ciemne pomieszczenia i otwarte tarasy. Aż na końcu wynurzyliśmy się z tej plątaniny na szczycie schodów katedry, z widokiem na ośnieżone Pireneje w oddali i kobierce kwiatów u stóp. 









Tłum gęstniał, dzwony biły, grała muzyka, ludzie
pokrzykiwali , przygotowując się do występów. Po dobrej chwili udało nam się wyrwać z tego korowodu i okazało się, że wróciliśmy w miejsce , z którego zaczęliśmy ten dziwaczny spacer.

To było niezwykłe przeżycie. Święto kwiatów w Gironie w maju.

środa, 6 maja 2015

Uliczki znam w Barcelonie

Do Barcelony dojeżdżamy z Blanes pociągiem podmiejskim. Trasa wiedzie brzegiem morza. Po drodze dopada nas dziwna mgła, wszystko staje się szare i brzydkie. Trwa to na szczęście krótko i na Plac Kataloński wysiadamy w pełnym słońcu, a temperatura wynosi 24 stopnie mimo porannej godziny. Zgodnie z planem na dziś idziemy Passaige de Gracia i podziwiamy po kolei budynki zaprojektowana prze Gaudiego, prze uczniów Gaudiego lub prze jego konkurentów. Po kolei to Casa Batlo, Casa
de Libro, Casa Mila i Casa Blanca. Na zdjęciach kolory tych budynków są bardziej wyraziste, w rzeczywistości mimo niezwykłych brył jednak wtapiają się w zabudowę ulicy. Nie możemy oprzeć się pokusie wypicia esspresso w jednej z kawiarenek przy ulicy. Siadamy przy maleńkich stolikach na skraju chodnika i delektujemy się kawa i ciastkiem.





Spacerem w krótkim czasie docieramy do Park Guell. Patrząc na mapę Barcelony nie sądziliśmy , że to sa tak niewielkie odległości. Bilet do Parku kupuje się na określoną godzinę. Czekając na wejście zwiedzamy otwartą część parku , z charakterystycznymi smoczymi elementami. W parku rozłożyło się kilku nielegalnych handlarzy pamiątek, którzy co rusz zrywają się i uciekają przed kręcącymi się strażnikami. W Parku Guell jest kilka bramek , przez które można wejść na teren z najbardziej reprezentacyjnymi budowlami. Wszystko jest urocze kolorowe, wręcz bajkowe.

Siedzimy na placu, otoczonym ogromną stumetrową ławką, wyłożona mozaiką, podziwiamy panoramę miasta, gdy zrywa się najpierw silny wiatr. Po chwili obserwujemy jak znad morza wpełza do miasta szarość, obejmuje wszystko morze, ulice, budynki, niebo, Sagrada Familla, wkrótce dotrze do nas. Schodzimy z tarasu obok fontanny z kolorową jaszczurką i opuszczamy Park Guell idziemy do centrum miasta.

Zanim dotrzemy, w 20 minut, pod bryłę Sagrada Familia wyjdzie słońce. Widok katedry wg projektu Gaudiego powala. Jest monumentalna, piękna i przerażająca. Patrząc na mocowane właśnie szczyty wież od strony Nadziei mam nieodparte wrażenie, że Gaudii zakpił z kościelnych decydentów. Jedną wieżę zwieńcza kogucia głowa, inną patera z owocami, zwisają z niej winogrona. Wszystko to jest kolorowe i błyszczy w słońcu. Kolorowe Jarmarki. Strona Piekielna jest za to przygnębiająca, fasada wygląda jak rozpuszczający się w słońcu , lejący beton. Tłumy ludzi kłębią się wokół.
Z boku kościoła mieści się sklep firmowy FCB, więc wchodzimy. Ceny porażają ! Za to można sobie pooglądać trofea i gadżety.
I tu przechodzimy do drugiego dnia w Barcelonie . Przyjeżdżamy na stację Hospitalet. Zaczynamy od spaceru na stadion Camp Nou.




niedziela, 3 maja 2015

Costa Brava nie musi być nudna

Lloret de Mar może spokojnie przetłumaczyć na nasze – Imprezownia. Zdecydowanie miejsce hot , kolor czerwony na mapie. Miasto z dogodnym dojazdem autobusowym z Girony czy Barcelony i z ogromną bazą noclegową. Wjeżdżając do LLoret mijamy salony samochodowe, centra handlowe i osiedla bloków.
Wzdłuż nadmorskiej promenady ciągną się również rzędy wysokich budynków. W nich hotele, dyskoteki, restauracje i sklepy. Na ulicach tłumy młodych ludzi, zabawa trwa tu całą dobę.


Akurat trwa prezentacja pojazdów Formuły 1 oraz wielu luksusowych marek typu Lamborgini czy Ferrari. W jakakolwiek uliczkę w głąb wejdziecie będzie to ciąg handlowo-gastronomiczny.

Co jest stylowego, hiszpańskiego, w LLoret ? Charakterystyczny prywatny zameczek nad morzem i ciągnąca się wzdłuż wybrzeża droga spacerowa, przyklejona do klifowego brzegu.
Można pójść na przyjemny spacer z widokiem na morze i kilka ukrytych przed zgiełkiem rezydencji.

 Tossa del Mar to zupełnie inna historia. Właśnie to piękna , historyczna perełka . Po kilkunastu minutach jazdy autobusem z LLoret , gdy autobus wspina się na wysokie wybrzeże zjeżdżamy w końcu do zalesionej cyprysami doliny z wcinająca się w głąb lądu zatoką. Tossa to przede wszystkim urocza średniowieczna starówka Vila Vella. Dochodzimy do niej z dworca po kilku minutach spaceru wąskimi uliczkami. Wszystko tu jest stylowe, nie ma blokowisk i wielkich hoteli. Po starówce chodzi się swobodnie brukowanymi uliczkami, w górę i w dół. Zaglądamy do urokliwych ogródków, na malutkie patia i wspinając się dochodzimy ostatecznie na taras widokowy obok kawiarni na wysokim klifie. Wiatr od morza jest chłodny i całkiem silny. W dole widać rozbijające się o skały fale.
Dalej przechodzimy obok dział broniących murów XII wiecznych fortyfikacji. Po murach obronnych chodzi się wygodnie i względnie bezpiecznie .
W maju w Tossie jest w zasadzie pusto. Przy dużej piaszczystej plaży, położonej w turkusowej zatoce, mieszczą się restauracje i kawiarnie. Jest bardzo klimatycznie i spokojnie.
Trudno uwierzyć, że kilka kilometrów stąd jest hałaśliwe Lloeret. Tossa to numer jeden na spokojny pobyt, ale ze względu na swoją wyjątkowość ceny są wyższe niż w LLoret czy Blanes.


Blanes
Blanes to trzecia miejscowość z odwiedzonych przez mnie na Costa Brava. Właśnie to miasteczko wybraliśmy na nocleg podczas pobytu na wybrzeżu. Miasto spokojne, z szeroką promenadą pod platanami oraz dużą mariną.  Dojazd dogodny do Barcelony dzięki kolejce podmiejskiej. W maju miasto nocą śpi. Przylecieliśmy do Hiszpanii około północy i spacer brzegiem morza mógł zakończyć się w jedynej czynnej kawiarni przy skale na początku promenady.
Ogród Marimutra



W Balnes urzekły mnie dwa miejsca, poza piaszczystą szeroką plażą; Ogród Botaniczny Marimutra , z uroczymi budowlami ogrodowymi,, pachnącymi ukwieconymi tarasami i widokiem z klifu na morze
Oraz codzienny targ w uliczce przy plaży. Piętrzące się kolorowe owoce i warzywa nie pozwalały przejść obojętnie. Ileż tam zjadłam pomarańczy, brzoskwiń, truskawek, arbuzów , śliwek, papryki , pomidorów!

Ceny w Blanes w porównaniu do Tossy bardziej atrakcyjne, ale np. pamiątki warto kupować w LLoret. Ze względu na ilość sklepów i sklepików ceny są tam zdecydowanie najniższe. I największy wybór najróżniejszego wakacyjnego ... kiczu .