Gironę zostawiliśmy sobie na dzień wylotu. To była niedziela,
więc założyliśmy że będzie raczej spokojnie przynajmniej rano. I rzeczywiście,
gdy dotarliśmy do miasta ok 10 był cicho i spokojnie.
Zwróciliśmy uwagę na ogromne kwiat i motyle w rzece i na
rzecznych wysepkach, ale specjalnie nas to nie zaskoczyło. Bardziej skupiliśmy
się na charakterystyczne kolorowe kamieniczki, przyklejone do brzegów rzeki,
które są wizytówką Girony.
Ruszyliśmy główną ulicą wzdłuż rzeki i po chwili daliśmy się
wciągnąć. Zdobne latarnie, kamienice, podcienia, podwórka studnie
…
Im bliżej podchodziliśmy do katedry tym tłum gęstniał. W
końcu zorientowaliśmy się, że trwa jakiś festiwal. Ktoś wcisnął nam w ręce
ulotki i mapkę i wepchnął do ciasnego przejścia w starym pałacu. Znaleźliśmy się
w plątaninie przejść i korytarzy, uliczek i podwórek.
Na każdym kroku, w każdym zaułku,
Sali wystawowej, tarasie napotykaliśmy kolorowe instalacje z
żywych lub papierowych czy plastikowych kwiatów. Niesieni przez tłum
zagłębialiśmy się w starówkę, gubiliśmy się i znajdowaliśmy, przechodziliśmy
przez wnętrza muzeów, piwnice,
Korytarze, ciemne pomieszczenia i otwarte tarasy. Aż na końcu
wynurzyliśmy się z tej plątaniny na szczycie schodów katedry, z widokiem na
ośnieżone Pireneje w oddali i kobierce kwiatów u stóp.
Tłum gęstniał, dzwony
biły, grała muzyka, ludzie
pokrzykiwali , przygotowując się do występów. Po dobrej chwili
udało nam się wyrwać z tego korowodu i okazało się, że wróciliśmy w miejsce , z
którego zaczęliśmy ten dziwaczny spacer.
To było niezwykłe przeżycie. Święto kwiatów w Gironie w
maju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz