środa, 30 marca 2016

Nocne zwiedzanie zamku Książ

Nocne zwiedzanie zamku Książ to nie jest spacer po korytarzach, pięknych komnatach, reprezentacyjnej Sali Maksymiliana w  Zamku Książ O nie!
 
To przemierzanie mrocznych krużganków, ciemnych schodów, ukrytych, dla zwiedzających w ciągu dnia, pokoi . Ale przede wszystkim to droga przez mroczne karty historii zamku.
W tej drodze towarzyszą nam mniej lub bardziej przyjazne duchy zamczyska. Czarna Dama, która snuje się korytarzami i przystaje wśród zwiedzających. To dobry duch ,
Towarzyszy jej czasem duch zmarłej w dzieciństwie córeczki Daisy hrabiny von Pless . Ale pamiętajmy o czasach drugiej wojny światowej, o przygotowywaniu w Książu siedziby dla Hitlera.
Dewastacje pięknych wnętrz, zamienianie ich w czarno brunatne wojskowe koszary. O więźniach, którzy realizowali obłąkany projekt podziemnej trasy kolejowej i pewnie tam umierali.

sobota, 7 listopada 2015

Rzym - samodzielnie dla każdego

Korzystając z tanich lotów z Poznania do Rzymu Campino i z wyjątkowo tanich biletów na termin 1-4.listopada 2015 polecieliśmy w e trójkę zwiedzać Wieczne Miasto.
Warto w samolocie siedzieć przy oknie . Podchodzący do lądowania na Ciampino samolot przelatuje nad miastem. Rozpoznać można bez problemu Colloseum , Bazylikę św. Piotra, ruiny Starożytnego Rzymu, a wśród budynków błyszczy wstęga Tybru.
Wychodząc z terminala mijamy kioski sprzedające bilety różnych linii autobusowych. My kupujemy powrotne bilety na linię Terravision Autobusy tej linii odjeżdżają co godzinę. Do centrum, na dworzec Termini , dojeżdżamy w 40 minut. Fakt, że to niedzielne przedpołudnie i ruch jest niewielki , a światło czerwone poza miastem to dla kierowcy tylko wskazówka.
Nocleg mamy wykupiony w hostelu obok dworca Terminii . Mały pokój z łazienką , ceny w listopadzie są bardzo przyjazne dla kieszeni. 1.11.2015 r. w Rzymie jest ok. 20 stopni ciepła. Anglicy chodzą w szortach i klapkach, inni turyści w krótkich rękawach i trampkach, Włosi – w kurtkach a na nogach pojawiają się kozaki. Jest piękny słoneczny w dzień. W recepcji hostelu dostajemy mapę centrum miasta z zaznaczonymi atrakcjami . No to w drogę, gdzie oczy poniosą !
Zamek św Anioła


Od razu oczy nas niosą na Plac Republiki (Piazza della Repubblica) – robi wrażenie w dzień i w nocy, z ogromną fontanną nimf . Obok Termy Dioklecjana (nie zdążymy ich zwiedzić)
Piękna pogoda, ale wieczór zapada wcześnie. Postanawiamy coś zjeść, w jednej z małych knajpek w bocznej uliczce odchodzącej o Piazza Navona z 3 fontannami , a później kontynuować spacer w kierunku Watykanu. Oczywiście zachodzimy po drodze przed fontannę di Trevi Widok na Bazylikę św Piotra, mosty Tybru czy Zamek Świętego Anioła w popołudniowym jesiennym słońcem urzeka. Nie jestem specjalnie religijna , ale być w Rzymie i nie zobaczyć Placu św Piotra ? A będąc na tym Placu nie wejść do Bazyliki ? Czekamy w kolejce z wielokolorowej, wielokulturowej i wielojęzykowej kolejce do kontroli bezpieczeństwa, przechodząc przez bramki takie, jak na lotniskach. Jesteśmy w najważniejszym dla chrześcijaństwa miejscu. I nie zdziwicie się, że robi to na mnie wrażenie. Podchodzę do ołtarza, na którym odprawiane są msze przez Papieża. Podziwiam przepych w tym miejscu, malowidła, rzeźby i wielobarwne marmury na ścianach i podłodze. Na dłużej zatrzymamy się przed 
Plac św Piotra widok z Bazyliki
Pietą Michała Anioła. 
Dzieło prezentowane jest publiczności za szybą. Takie dzieło trzeba chronić. Chociaż okaże się , ze w wielu miejscach będzie można „zbliżyć się do absolutu” bez przeszkód.










niedziela, 11 października 2015

Koningstein w słońcu, Drezno w deszczu

Koningstein położony jest na płaskowyżu ok 200 metrów nad lustrem Łaby. Pierwsze wzmianki o twierdzy granicznej w tym miejscu pochodzą z XII wieku, ale prawdziwy rozkwit nastąpił za czasów dynastii Wettynów w XVI w. Za rządów Augusta II Mocnego było tu więzienie polityczne.
 




Przejście wokół murów twierdzy Koningstein z audio przewodnikiem zajmuje około 2 godzin. Dowiedzieć się można o tym, jak wyglądał dzień w twierdzy, gdzie przechowywany był proch, jak rozmieszczone uzbrojenie, jak strzeżono murów. A także jak nieprzygotowany śmiałek zdjąwszy buty i wykorzystując tylko siłę rąk i naturalne chwyty w skale, wspiął się na mury i dostał się na tern twierdzy.




Uroczym punktem, w bądź co bądź dość ponurym założeniu twierdzy, jest zamek Fryderyka – barokowy budynek, w którym odbywały się zabawy organizowane przez dwór Augusta II Mocnego oraz mieszkanie i ogródek komendanta.





Największe wystawy zwiedzamy w starej i nowej zbrojowni, dostępny jest kościół garnizonowy, zamek Magdaleny i brama Ravelin. Zajrzeć można do magazynów, 
kuchni i piekarni.









Na zwiedzanie twierdzy Koningtein należy zarezerwować sobie cały dzień. Można w kasie wypożyczyć audio przewodnik w języku polskim i swobodnie zwiedzać zgodnie z własnymi preferencjami. Są tutaj miejsca , gdzie można odpocząć na ławeczkach z widokiem na Góry Łużyckie i łabę. Jest kilka kawiarni, gdzie poza kawą i herbatą dostaniemy domowe ciasta, potrawy z grilla i piwo. Wewnątrz twierdzy jest też czynna piekarnia , każdego zaprowadzi tam własny nos, gdzie można kupić chleb, bułki czy kawałek ciasta. Jest też restauracja. Przy drodze wiodącej do bramy wjazdowej jest sklep z pamiątkami.

Zwinger

 Drezno w deszczu

piątek, 9 października 2015

Szwajcaria Saksońska z czeską kuchnią

Po raz kolejny jedziemy na jesienny wypad do Szwajcarii Saksońskiej. Tym razem wybieramy nietypową drogę; najpierw z Poznania do Świebodzina autostradą, dalej S3 do Zielonej Góry, stamtąd do Żar i do granicy w Przewozie. Następnie po niemieckiej stronie drogą przez las, zupełnie pustą dzisiaj, szybko docieramy do Zgorzelca i autostrady A4. Dalej już tylko Budziszyn, Bichdferda i Hreńsko. Wyjątkowo dobrze się jedzie i wcześnie jesteśmy w Hreńsku. Na obiad za wcześnie.. Nocujemy tym razem w innej czeskiej miejscowości - Rużowa. Wjazd jest karkołomny, wąski i stromy. Za każdym razem obawiam się, że ktoś wyskoczy z naprzeciwka. I znów jesteśmy zaskoczeni przyjemną atmosferą we wsi. Miejscowi mówią nam 'dzień dobry' ,  w lokalnej knajpce dogadujemy się po polsko-czesku.


Nocleg zamówiliśmy w gospodarstwie agroturystycznym. Położone jest na wzgórzu, nad wsią. W okół domu pasą się krowy, konie, kozy a nawet świnka. Widok bardzo fajny. A śniadania... No cóż , kto nie pił tutaj mleka, nie jadł wytwarzanego na miejscu masła i serów smakowych, twardych , białych , nie wie co to życie, a na pewno dobre jedzenie.



Tym razem jednak nie przyjechaliśmy w góry, tutaj chcemy tylko spokojnie pomieszkać. W planach mamy Drezno i Konigstein. Jadąc do Ruzowej zobaczyliśmy wysoką wieżę widokową w miejscowości Janów. Po obiedzie jedziemy tam pierwszego wieczora. Jest chłodno i pogodnie, słońce chyli się ku zachodowi malując okolice w kolorach rudych. Idziemy przez wieś i nagle w okół zaczęły świstać ... piłki golfowe. Ups! Szczęśliwie nie oberwaliśmy żadną w drodze do wieży. Budowla robi wrażenie; na oko 30 metrów wysokości.



Wchodzę sobie dziarsko po ażurowych schodach do wysokości ... czubków drzew. Dalej ... ni hu hu. Niestety, przestrzeń pod nogami widziana w dużym skrócie między metalowymi szczeblami , lekkie kołysanie konstrukcji opartej przecież głównie na jednej rurze ... No cóż, pozostaje mi oglądać góry i zachód słońca z tej wysokości. Strach jest większy niż ciekawość.


Wracamy pod rozgwieżdżonym niebem , w zimny wieczór październikowy. Zapowiada się jutro pogodny dzień.

sobota, 26 września 2015

Poczdam – Park Sanssouci na jesienny spacer

Jesienny, sobotni poranek. Ogarnęło nas rześkie wrześniowe powietrze i zapach wilgoć, gdy stanęliśmy przed bramą Parku Sanssouci.

Ulicą przejeżdżają wieloosobowe dorożki, wózki zaprzężone w parę koni. Pięknie brzmi rytmiczny stukot kopyt w jednostajnym szumie przejeżdżających samochodów.
Za chwilę wciągnie nas ten poczdamski ogród . Za bramą znajduje się stary Pałac Sanssouci , najbardziej charakterystyczny budynek. Każdy chyba widział słynny obrazek wielopoziomowych tarasów przeciętych ogromnymi schodami, u zwieńczenia których stoi żółty, parterowy pałac. Ozdobiony rzeźbami ogromnych kariatyd, z zielonkawym dachem i ażurowymi altankami po bokach.




Zwiedzaliśmy go poprzednim razem, więc schodzimy powoli w dół schodami i kierujemy w prawo. Z lewej strony jest galeria obrazów, a my idziemy do Neue Kammern – Pałacu Nowe Komnaty.



Nad nim wdzięcznie obracają się ogromne skrzydła holenderskiego wiatraka. Wchodzimy do pałacu. W kasie wita nas przesympatyczna Polka. Elektronicznego przewodnika po polsku nie ma, więc decydujemy się na angielski i zaczynamy zwiedzanie.
Zaczynamy od sal reprezentacyjnych , pustych i przestronnych - błękitnej, owalnej i muzycznej. Później przechodzimy do pokoi prywatnych – o bardziej kameralnym z natury charakterze.

środa, 16 września 2015

Żuławy - Menonici i wodny raj

Wracam na moje ulubione Żuławy. Widzę, jak się zmieniają, jak stają się popularniejsze, ale nadal nie zadeptała ich masowa turystyka autokarowa. Mimo, że kocham ich ciszę i spokój , będę namawiać do odwiedzenia tego zakątka :-)
Nowy Dwór Gdański
Tym razem z perspektywy wodno-historycznej.  Żuławy to przede wszystkim woda i łąki. Teren nizinny, a nawet depresja, podobny krajobraz do holenderskiego. I tu dochodzę do mennonitów - uchodźców religijnych z  Holandii, którzy znaleźli swoje miejsce w XVI-wiecznej  tolerancyjnej, wielokulturowej Polsce. Ich cztero wiekowa działalność na Żuławach widać do dziś. Udało im się osuszyć znaczne tereny delty Wisły. Nadal budzą ciekawość pozostałości techniki, której używali - wiatraki do osuszania i przepompowywania wody, kanały, śluzy, pompy, mosty obrotowe. Monnonici uciekli stąd w 1945 roku przed nadciągającą Armią Czerwoną. Nie da się ukryć, że przez podobieństwo języka niderlandzkiego i niemieckiego szybko ulegli zniemczeniu, a także uwierzyli w propagandę hitlerowską mimo, że sami byli pacyfistami. Podczas wycofywania się Niemców z tych terenów w 1945 r wszystkie urządzenia osuszające oraz wały przeciwpowodziowe zostały zniszczone, a teren zalany. W ciągu pięciu lat odbudowano system odwadniający i osuszono teren.

niedziela, 10 maja 2015

Girona – festiwal kwiatów

Gironę zostawiliśmy sobie na dzień wylotu. To była niedziela, więc założyliśmy że będzie raczej spokojnie przynajmniej rano. I rzeczywiście, gdy dotarliśmy do miasta ok 10 był cicho i spokojnie.
Zwróciliśmy uwagę na ogromne kwiat i motyle w rzece i na rzecznych wysepkach, ale specjalnie nas to nie zaskoczyło. Bardziej skupiliśmy się na charakterystyczne kolorowe kamieniczki, przyklejone do brzegów rzeki, które są wizytówką Girony.














Ruszyliśmy główną ulicą wzdłuż rzeki i po chwili daliśmy się wciągnąć. Zdobne latarnie, kamienice, podcienia, podwórka studnie …
Im bliżej podchodziliśmy do katedry tym tłum gęstniał. W końcu zorientowaliśmy się, że trwa jakiś festiwal. Ktoś wcisnął nam w ręce ulotki i mapkę i wepchnął do ciasnego przejścia w starym pałacu. Znaleźliśmy się w plątaninie przejść i korytarzy, uliczek i podwórek. 
Na każdym kroku, w każdym zaułku,
Sali wystawowej, tarasie napotykaliśmy kolorowe instalacje z żywych lub papierowych czy plastikowych kwiatów. Niesieni przez tłum zagłębialiśmy się w starówkę, gubiliśmy się i znajdowaliśmy, przechodziliśmy przez wnętrza muzeów, piwnice,
Korytarze, ciemne pomieszczenia i otwarte tarasy. Aż na końcu wynurzyliśmy się z tej plątaniny na szczycie schodów katedry, z widokiem na ośnieżone Pireneje w oddali i kobierce kwiatów u stóp. 









Tłum gęstniał, dzwony biły, grała muzyka, ludzie
pokrzykiwali , przygotowując się do występów. Po dobrej chwili udało nam się wyrwać z tego korowodu i okazało się, że wróciliśmy w miejsce , z którego zaczęliśmy ten dziwaczny spacer.

To było niezwykłe przeżycie. Święto kwiatów w Gironie w maju.