Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Most Ponte Dom Luis I. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Most Ponte Dom Luis I. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 21 września 2017

PORTO w Porto


Wiecie w jakim momencie w waszej głowie powstaje myśl i pragnienie odwiedzenia jakiegoś miejsca ? Teraz to pewnie często przypadek i informacja o nowym połączeniu lotniczym. We mnie taka myśl powstaje najczęściej pod wpływem obrazka – w pamięci powstaje klisza, która zmusza do osobistej weryfikacji i wypełnienia kadru. Tak było także tym razem.
Obraz przedstawiał widok na most i ujście rzeki Douro w Porto. Na wysokich brzegach widać tarasowo położone winnice, a w dalekim planie – Atlantyk.
A może powód był zupełnie inny? Tylko most się zgadzał, tylko że zobaczyłam go na etykiecie butelki pysznego porto blanco? Zostańmy jednak przy Douro, moście i Atlantyku. Ruszamy.
Lecimy majową nocą na drugi koniec Europy. Lądujemy z godzinnym opóźnieniem . Metro, które może dowieść nas do każdego zakątka miasta, już nie kursuje. Autobusy i owszem, ale rzadko. Nie mamy rozpracowanej tej komunikacji , więc pozostaje taxi. Wyjeżdżając poza granice Polski mamy pewność, że taksówkarz nie policzy nam za kurs z lotniska do centrum jak za lot do Warszawy i z powrotem z naszym krajowym przewoźnikiem. Pędzimy pustymi ulicami i ciemnymi obwodnicami prosto do hotelu. Dobranoc.
Ranek budzi się rześki, jakieś 16 stopni, i przekropny. Niespiesznie idziemy do centrum miasta, zahaczając o kafeterie. Wybieramy taką, która wygląda trochę jak nasz bar mleczny, ale siedzi w niej mnóstwo miejscowych. Jedni oglądają wiadomości, akurat papież jest w Fatimie. Inni czytają gazety. A inni po prostu wpadli na śniadanie przed pójściem do pracy. Obsługa uwija się jak w ukropie. Nasze zamówienie, składane na migi, a potem wykrzykiwane po portugalsku przez kasjera, zapisane zostaje na kartce, kartkę dostajemy do ręki z pierwszym zamówieniem. Później kelnerka dopisze kolejne pozycje i wychodząc zapłacimy za wszystko razem. Czujemy się już swojsko. A dodatkowo ceny są bardzo przyjazne.
Obsługa czyta w naszych myślach jak w otwartej księdze i raczy nas coraz słodszymi słodkościami. A gdy płacimy rachunek właściciel wręcza nam kartonik obwiązany czerwoną wstążką. „ Łasuch pozna łasucha” śmiejemy się później rozpakowując zawiniątko, w którym było 6 małych ciasteczek, każde z innego rodzaju. Skradli nasze serca (i portfele) na cały okres pobytu.